Sunday, January 13, 2013

Bardzo problematyczne dłonie



Do napisania tej notki zabieram się już nie wiem od jak dawna, ale jakoś zebrać się nie mogłam. Po części dlatego, że będzie to jeden z dłuższych wpisów, po części dlatego, że będzie to wpis odrobinę bardziej osobisty. Dedykuję go osobom, które mają więcej problemów ze skórą na dłoniach niż przewiduje to zwykły krem czy nawet treściwy balsam do rąk. 

Moje ręce są pokiereszowane, bolęce, suche i generalnie alergiczne, choć według mojej najlepszej wiedzy nie mam na nic alergii  Mój problem zdaje się mieć podłoże genetyczne, ponieważ jeszcze jedna osoba z mojej rodziny miała coś podobnego na rękach ok. 20 lat - pewnego dnia przyszło, po 20 latach po prostu zniknęło, nikt nie wie skąd i dlaczego.

Problem zaczął się ok. 5 lat temu, drobną zmianą na kciuku. Przez rok pobytu za granicą oszczędzałam na praniu (oszczędzałam na czym mogłam, ale akurat to było chyba moim najgłupszym pomysłem - w wielu krajach UE pralki w akademikach działają na monety - wrzucasz 1 Euro i robisz pranie, jeśli chcesz użyć suszarki, wrzucasz kolejną monetę do suszarki i wyciągasz ciepłe, pachnące, niepogniecione ubrania). Jako biedna ówczas studentka z Polski, powzięłam solenne postanowienie prania większości ubrań ręcznie i postanowienia tego dotrzymałam przez ponad rok. Po ok. roku jednak na mojej ręce pojawiła się zmiana - bolesne pęknięcie na kciuku.

Oczywiście moją reakcją było zaprzestania prania ręcznego, a jeśli już prałam - to w gumowych rękawicach. Cierpliwie czekałam, aż problem zniknie. Czekałam miesiąc, dwa, pół roku, ranka zasklepiała się, po czym znów się otwierała. Odrobinę zdesperowana wybrałam się wreszcie do dermatologa. Dermatolog obejrzał, pokiwał głową, zawyrokował: tak, wyprysk kontaktowy (czyli po prostu reakcja alergiczna na substancję), potwierdził, że pranie ręczne jak najbardziej wpisuje się w schemat, przepisał maści. Pełna nadziei zastosowałam się do zaleceń i czekałam, co nastąpi. Oczywiście ból na jakiś czas ustąpił, ranka zasklepiła się, miałam nadzieję, że wreszcie jestem na dobrej drodze. Do czasu. Po ok. tygodniu, może dwóch, okazało się, że ranka owszem, goi się, zamyka, wygląda lepiej i nie jest aż tak wrażliwa na dotyk, ale tak naprawdę to nigdzie nie znika. Wróciłam do robienia niemal wszystkiego w rękawiczkach bądź choćby plastrze. Na jakiś czas przestałam w ogóle za zgodą członków rodziny podczas wakacyjnej przerwy nawet zmywać i cokolwiek robić.
Scenariusz się powtórzył: zagojenie, otworzenie ranki. Czyli byłam w punkcie wyjścia.

W międzyczasie postanowiłam wybrać się do innego dermatologa. Pani obejrzała palec (nota bene akurat nieźle wyglądający), potwierdziła poprzednią diagnozę, zapisała inne maści i specyfiki, poleciła także nakładać na palec ciekłą witaminę A, zwłaszcza kiedy ranka pęka (do dostania w aptekach). Oczywiście do rad się zastosowałam, ranka się znów zagoiła, wit. A pomagała mi przy leczeniu pęknięcia, jednak problem pozostał i tak naprawdę nigdy nie znikał na długo.

W tym czasie byłam już po wypróbowaniu masy specyfików, kremów do rąk, maści ochronnych, kremow aptecznych, witamin i ochrony mechanicznej (rękawice gumowe do sprzątania, rękawiczki materiałowe po domu, plastry itp). Próbowałam też zmian diety i wykluczenia innych rzeczy alergogennych, mieszkania w różnych klimatach i unikania stresu (dziwna sprawa, stres wydaje się pogłębiać ranę i spowalniać proces gojenia)

Wyjechałam do Stanów. Kolejne osoby oglądały moją rękę i kolejne próbowały pomóc. Ogółem obejrzało mnie 3 czy 4 dermatologów, 3 lekarzy diabetologów (na wypadek gdyby miało to związek z cukrzycą), endokrynolodzy (podobnie) i co najmniej 4 różne pielęgniarki. Ranki zaczęły pojawiać się na drugim kciuku, obecnie także na 2 innych palcach. Trochę wstydzę się pokazać jak wyglądają moje ręce (nie jest to piękny widok), ale robię to dla osób które, być może, mają podobny problem i nie wiedzą jak z tym walczyć (albo miały podobny problem i wiedzą co jeszcze mogę zrobić). Oto mój kciuk po około 2 latach, w środku lata (czyli nie zimy, typowego okresu na problemy z suchą skórą):




Jeśli ktokolwiek z was miał coś podobnego na ręce albo ciele i znalazł coś, bo mu definitywnie raz na zawsze pomogło, to apeluję: dajcie znać.


Od siebie mogę tylko polecić kilka rzeczy, które pomagają mi w codziennym funkcjonowaniu, w tym:

a) Używanie zawsze rękawiczek, nieważne czy podczas zmywania naczyń, prania, sprzątania czy czyszczenia podłogi. U mnie doszło do tego, że nawet pisanie bez plastra jest dość bolesne, ostatnio zaczęłam myć włosy w rękawiczce

b) Używanie hipoalergicznego mydła albo mydła szarego (od siebie mogę polecić Białego Wielbłąda, ostatecznie Białego Jelenia, choć ten ostatni robiony jest z tłuszczu zwierzęcego). Wiele sklepów ma też w ofercie mydła glicerynowe, które są delikatniejsze od wielu mydeł drogeryjnych. Kajtki czy inne mydła typu Bambino mi nigdy w życiu nie pomogły, o żadnych mydłach Fa, Arko czy innych Dove'ach (nota bene testowanych na zwierzętach) już nawet nie wspominam. 

c) Ta porada zabrzmi strasznie, ale... ograniczenie mycia rąk do absolutnego minimum.

d) Nieużywanie do mycia rąk wybitnie gorącej wody.

e) Nigdy, ale to przenigdy, niezapominanie rękawiczek w zimie.

f) Na dłonie suche i popękane pronuję używać wybitnie treściwych balsamów, zwłaszcza w nocy. Z moich obecnych hitów polecić mogę:

- nałożenie na ręce olejku, wmasowanie i nałożenie pielęgnującego kremu do rąk zaraz po (osobisty faworyt: olejek Watkins o zapachu grejpfruta plus hawajski krem do rąk Alby Botanici)

- używanie treściwych maseł do ciała zamiast zwykłych kremów, jeśli pozwala nam na to tryb życia (np. nie podczas pracy przy komputerze). Z treściwych maseł moimi ulubionym są obecnie głównie kosmetyki amerykańskie, za co z góry przepraszam.


Masło Plum Island nie tylko składa się z zaledwie 5 składników, ale także jest jednym z najbardziej treściwych kosmetyków, jakie dane mi było używać.

- Czyste masło Shea bądź jojoba (do dostania np. w Biochemii Urody), najlepiej z dodatkiem olejku różanego (jak dla mnie jeden z najodpowiedniejszych olejków do pielęgnacji suchej skóry). Nie wiem jak to jest w Polsce, ale z Stanach łatwo dostać również inne masła, jak np. masło kakaowe, masło z awokado, lanolinowe, masło z mango, masło z pestek dyni i dziesiątki mieszanek maseł (rumiankowa, jagodowa, sojowa, lanolinowa, granatowa, monoi itp itd.) Osoby zainteresowane odsyłam do stron oferujących półprodukty do wyrobów własnych kosmetyków.

- W Stanach ciekawe ręcznie robione mieszanki maseł, wosku pszczelego i olejków eterycznych można dostać np. na Etsy.com. i, o ile dobrze pamiętam, na Artfire.com.

g) Od kremów do rąk wolę maści. Z własnego doświadczenia z maści tego typu polecić mogę maść Badger Balm (dla mnie niestety zapach był średnio przyjemny, zbyt eukaliptusowy. Niestety nie dysponuję zdjęciem preparatu, ponieważ zostawiłam go w Kalifornii) oraz maść The Body Shop (tak wiem, normalnie nie kupuję produktów TBS, ale desperackie czasy potrzebują niekiedy desperackich rozwiązań).


h) Niezależnie od tego, co napisałam powyżej, stosowanie choćby najzwyklejszego kremu do rąk po każdym myciu rąk jest niezbędne. Jednymi z moich ulubieńców są, często wspomniany przeze mnie krem ShiKai (KLIK) i mój nowy krem z Alby Botanici (wersja hawajska, będę musiała pstryknąć mu zdjęcie). Bardzo dobrze wspominam też krem propolisowy z Forever Living Products, ale środek ten był pieruńsko drogi. Z polskich kremów całkiem pozytywnie zaskoczyła mnie czekoladowa Farmona, czego niestety nie mogę powiedzieć o licznych wypróbowanych przeze mnie kremach Evy Natury, Ziaji, Czterech Pór Roku czy Eveline - były dla mnie po prostu zbyt mało treściwe i pielęgnujące (choć nie przeczę, że wiele z nich było przyjemnych w użyciu i ładnie się wchłaniało, ale nic poza tym).

i) Bardzo dobrym pomysłem, nawet dla osób nie mających aż tak wielkich problemów ze skórą, jest nałożenie na noc grubej warsty treściwej maści bądź wazeliny i włożenie na noc cienkich bawełnianych rękawiczek.

No nic, na dziś tyle ode mnie. Dobrej nocy wszystkim życzę (acz u was to chyba prawie dzień już ;).






Wednesday, January 2, 2013

Rok 2012 w kosmetycznej pigułce

Choć, jak już przyznałam się poprzednio, ten rok nie był zbyt ciekawy pod względem kosmetycznym (dzięki niech będą Rozsądkowi, przestałam na potęgę gromadzić te swoje nieużywane skarby), nie oznacza to, że był kompletnie wymarły.  Kilka spostrzeżeń w tym roku poczyniłam i mam nadzieję, że na coś się Wam mogą przydać.

1. Niekwestionowanym zwycięzcą w kategorii "kosmetyk roku" był olejek. A w zasadzie olejek jako postać kosmetyku, bo używałam je pod każdą możliwą postacią - własnoręczne mieszanki, olejek migdałowy z olejkami eterycznymi, olejki eteryczne w ramach aromaterapii, olejki do włosów, do ciała, do paznokci i rzęs (rycynowy!), do kąpieli. Zaczęło się od olejku migdałowego z grejpfrutowym i pomarańczowym, potem dokupiłam olejki kolejne i kolejne, poprzez eteryczne, Amlę, Watkinsa i olejki do włosów. O olejkach będzie więcej w kolejnych notkach, tu muszę jednak przyznać, że olejki ze spryskiwaczem spisują się u mnie lepiej niż takie położone na włosy czy ciało palcami i że są to tanie i wszechstronne kosmetyki (przecież można używać kokosowego albo zwykłej oliwy z oliwek - też działa).

2. Odkryciem roku była, odkryta przeze mnie zresztą przypadkiem, mikstura: najpierw psiknąć zdrowo olejekiem na dłonie, następnie użyć dobrego kremu. Ja używałam kombinacji olejek Watkinsa i krem do rąk Alba Botanica. Efekt był bombastyczny na rękach.

3. Odkryciem roku w kwestii firmy były kosmetyki kolorowe firmy Koress. Choć było to odkrycie czwartego kwartału, jest to zdecydowany przodownik. Kupione przeze mnie masła do ust, trwała pomadka i tusz do rzęs były zdecydowanym zaskoczeniem.

4. Największa zmiana: zaczęłam używać bronzera. Kosmetyk roku w tej kategorii: bronzer Too Faced.

5. Kosmetyk roku w kwestii pielęgnacji to olejek z pestek owoców róży. Zdecydowany faworyt pielęgnacji cery.

6. Bubel roku to, na tym samym miejscu, płym micelarny Ziaji z serii Sopot Spa. a którym pisałam TU oraz odżywka do włosów Hugo Naturals, o której pisałam dawno temu i od 2 lat jej zmęczyć nie mogę.

7. Najczęściej używane kosmetyki kolorowe w tym roku to Naked Urban Decay (ach ten Urban, co się sprzedał L'Orealowi....) i paleta Stili Dream in Full. Tak jak Naked leżał przez prawie rok nieużywany, tak nagle odkryłam jego urok i używałam w zasadzie dzień po dniu.


To tyle w telegraficznym skrócie :) Oczywiście do opisywania mam więcej, ale tak mniej więcej w mojej głowie wyglądał mój kosmetyczny rok 2012 :)

Przemyślenia, prezenty, podsumowania, postanowienia, porady



Tak dawno nie pisałam tu na blogu, że w zasadzie to jakoś mi dziwnie zaczynać.  Ale brakowało mi bloga i brakowało mi miejsca na moje wynurzenia po polsku.  Od razu lojalnie uprzedzam, że ten post będzie tylko marginalnie o kosmetykach, głównie będzie prywata i przemyślenia.  Od razu również mówię, że post będzie chaotyczny, długi i nudny jak flaki z olejem  Notka kosmetyczna powinna nastąpić zaraz po poście o bla bla bla ;)

No więc Święta minęły i choć w tym roku były one z dala od domu, to jak dla mnie były wyjątkowo magiczne.  W zasadzie świętowałam przez miesiąc z choinką, gotowaniem polskich potraw, kupowaniem prezentów (już od października :D), świąteczną muzyką w tle. 

To był bardzo... nudny i niesamowicie ciekawy zarazem rok.  Kosmetycznie to w zasadzie nic się w nim nie działo, choć oczywiście nie obyło się bez pewnych dodatków do istniejącej już kolekcji kosmetyków pod koniec roku (przykład poniżej). 


Ale prawda jest taka, że w tym roku zakupy kosmetyczne ustąpiły miejsca zakupom "stylowym", że tak to zgrabnie ujmę, czyli szeroko pojętemu pojęciu własnego stylu - ubrania, buty, biżuteria, apaszki, torebki itd.  Dobijam już powoli do trzydziestki i zauważyłam, że czas na zmiany.  Przeglądając sporo stron w internecie odnośnie stylu i szyku (ostatnio miałam chwilę i naszło mnie też parę refleksji), natrafiłam na masę pustych haseł oraz na jedno zdanie, które mi coś uzmysłowiło - że nasza garderoba nie tylko powinna odzwierciedlać kim jesteśmy, że powinniśmy się w niej czuć dobrze i dobrze wyglądać, że powinna być zadbana, niepoplamiona i wyprasowana kiedy trzeba, ale, a może głównie - powinniśmy się zastanowić jaką wiadamość swoim wyglądem wysyłamy innym.  Jak chcemy być przez innych postrzegani.  Chcemy być postrzegani głównie jako osoba atrakcyjna? Jako osoba modna? Zadbana? Poukładana, elegancka, kobieca, stylowa? Niedbająca o takie drobnostki jak moda? Wiedząca jak dobrać strój do okazji? Itd., itp.

Druga rzecz to taka, że zadecydowałam w tym roku marnować mniej czasu w necie, a więcej poświęcać na samorozwój, przez co mam na myśli głównie książki i naukę kolejnych języków obcych. Ja wiem, że wszyscy mają generalnie takie pomysły raz na jakiś czas i nie zawsze tak to wychodzi, jak się planuje, zresztą sama postanowiłam nie stawiać sobie poprzeczki zbyt wysoko, ale pozbywać się głupich nawyków. Zaczynam od czytania lekkiej literatury, potem zamierzam powrócić do czytania literatury pięknej  (Steinbeck, Vonnegut, Dickens, Marquez, Saramago, Hasek, Dostojewski, Tołstoj - wszyscy "oni" leżą na półkach i się kurzą jak ja szwędam się po stronach internetowych, często nie mających nic do zaoferowania poza ładnymi zdjęciami, na które zawzięcie klikam). Wywaliłam kilka blogów z ulubionych ponieważ, przy bliższym oglądnięciu, nie były one wcale ulubione, tylko przypięte tam "na później", ażeby kiedyś tam na nie zajrzeć, z bóg-wie-jakiego powodu. Postanowienie to nie obejmuje jednak blogów, które faktycznie lubię i na które zaglądam, bo przecież nie chodzi o to, by odmawiać sobie każdej odrobiny przyjemności z blogowania, tylko o bezsensowne tracenie czasu.


W ciągu ostatnich tygodni zainteresowałam się też, ponownie, tematem minimalizmu. Jedno jest pewne - minimalistką z prawdziwego zdarzenia to ja nie jestem, dorobiona do trendu filozofia mi nie pasuje (w kilku książkach przeczytałam, że minimalizm to antykonsumpcyjna rewolucja, to cywilne nieposłuszństwo itd., itp. Ok, każdy może uważać co chce, ale nie dopisujmy wielkich słów do prostych koncepcji, bo to spłyca koncept i sprawia, że temat wieje groteską), ale... jest w tym trochę racji. W tym szaleństwie jest metoda, moi Drodzy, w naszym pokoleniu coraz więcej szans na bezsensowne kupowanie - markowe ciuchy, 50-te torebki, 20-sta para butów, niepraktyczna wszak, ale taaaaka cudna. Mnie to grozi ciągle, każdego dnia i z każdego kąta, bo zauważyłam w tym roku, po podjęciu pracy, że kupuję najzwyczajniej w świecie - bo mogę. Bo mnie stać, bo ciuchy są tanie w Stanach, bo to tak fajnie stale mieć coś nowego. Kupiłam parę miesięcy temu sukienkę Maggy London. Cudo, po prostu cudo, marzenie mojej kobiecej duszy, a do tego oczywiście w outlecie, więc w cudownie sensownej cenie. Nie miałam jej ani razu na sobie, bo kiecka na wyjścia do sklepu nadaje się tak średnio, wyglądałabym jakbym właśnie wyszła z imprezy, teatru albo ważnego rodzinnego spotkania, a ja od jakiegoś czasu (od czasu liceum pewnie) nie lubię chodzić ubrana po ulicy jak ubrana na imprezę. Czy ja uwielbiam tę kieckę? Absolutnie; co gorsza, co jakiś czas wyjmuję ją z szafy, żeby sobie na nią popatrzeć.  Czy to był taki mądry zakup? No nie wiem, tym bardziej, że kilka tygodni później znalazłam inną, bardzo podobną sukienkę Maggy London w tym samym outlecie i oczywiście ją też pokochałam i wróciłam z nią do domu... Teraz mogę sobie je obie wyciągać i podziwiać.
Wniosek z tego jeden: jako osoba nielubiąca przesadnego marnotrastwa, zwłaszcza zasobów oraz osoba uważająca się za w miarę rozsądną, muszę poćwiczyć nad umiejętnością rozróżnienia co mi jest a) potrzebne, b) przydatne, c) użyteczne, (czyli będzie używane a nie tylko przywleczone triumfalnie do domu jako trybut mojej próżności), d) sensownej jakości, a nie kupione bo tanie - zazwyczaj dostajesz to, za co płacisz). W opanowywaniu manii posiadania "tochcenia" - to chcę, to chcę!- nie pomagają mi też blogi czy strony z opisami produktów i kuszącymi zdjęciami.

No i na koniec - moja metodologia. (Pomysł nie jest mój, wyczytałam go w jakimś ebooku na Amazonie, ale zdecydowanie zabrzmiał sensownie). Zmiany będę wprowadzać powoli i bez stresu, bez stawiania sobie poprzeczek niemożliwych do osiągnięcia. Może jedna zmiana na miesiąc, może na kilka tygodni.

To tyle ode mnie wynurzeń niekosmetycznych. Tym, co wytrwali - życzę miłego wieczoru i gratuluję, a jeśli zostałam sama na placu boju, to samej sobie życzę miłego wieczoru :D
 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...