Friday, September 30, 2011

Trader Joe's


Co ten wizaż zrobił z porządną kobietą, to się w głowie nie mieści no ;) Od kiedy zainteresowałam się Wizażem oraz nietestowanymi na zwierzętach kosmetykami (zmusiło mnie to do poszukiwania nowych firm i tak się wciągnęłam, że teraz mam!), mój małż uważa, że zwariowałam. M.in dlatego, że na wycieczkach pierwszą rzeczą, jaką robię, jest sprawdzenie lokalnych sklepów w poszukiwaniu naturalnych, nietestowanych kosmetyków zamiast powdziwianie lokalnych zabytków tudzież plaż.

W ten oto sposób podczas urlopu w Kalifornii wpadłam do sklepu Trader Joe's w poszukiwaniu czegoś sensownego do zmywania makijażu. I tak oto stałam się nieco skonfundowaną posiadaczką Trader Joe's Gentle Facial Cleanser, czyli delikatnego (przynajmniej tak twierdzi producent) produktu oczyszczającego do twarzy:



Nie jest to produkt w 100% naturalny w dokładnym znaczeniu tego słowa (jak ja to rozumiem), chociaż myślę, że na tle drogeryjnych kosmetyków nie wypada tak znów najgorzej, zwłaszcza jeśli zrobi się małe porównanie cenowe tego, co w miarę łatwo dostępne w Stanach (7$).

Skład: Water, Decyl Glucoside, Cocamidopropyl Hydraxysultaine, Sodium Lauroyl Sarcosinate,Glycerin, Calcium Ascorbate, Di-Steareth-75, IPDI, Polysorbate 20, Aloe Barbadensis Leaf Gel,Citrus Aurantium Dulcis, Orange Fruit Extract, Vitamin C, Citric Acid Sorbitol, Vitamin E, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate Annatto, Fragrance

Jednym z problemów, jaki mam z tym płynem oczyszczającym jest to, że... pomimo iż wykończyłam całe opakowanie, nie bardzo wiem jak mam go ocenić. Zacznijmy może od plusów:

+ płyn świetnie pachnie, ma bardzo naturalny cytrusowy zapach
+ bardzo dobrze oczyszcza skórę, faktycznie zmywa makijaż i pozbywa się nadmiaru sebum
+ jest stosunkowo tani
+ poręczne opakowanie z pompką na górze
+ fajna konsystencja, taka trochę przypominająca prawdziwy sok pomarańczowy

Teraz trochę o minusach:

- po raz pierwszy zdarzyło mi się coś takiego, żeby tego typu płyn pozostawił uczucie ściągania na twarzy, jest jednak trochę za mocny dla mnie
- niezbyt wydajny poprzez rzadką konsystencję


Teraz powiem szczerze, że pomimo dostrzeżonych w nim wad, znalazłam dla niego fantastyczne zastosowanie... Wiem, że zabrzmi to trochę głupio, ale, zniecierpliwiona uczuciem ściągnięcia, postanowiłam z nim trochę poeksperymentować. W efekcie, po przeczytaniu tony stron o pomarańczowym olejku i jego oczyszczających właściwościach (kiedy szukałam zamiennika dla olejku z BU) wpadł mi do głowy szatański plan... Wszak można próbować zniwelować silne działanie olejku pomarańczowego innym olejkiem, tak? Tak. W związku z tym kupiłam nową buteleczkę na spróbowanie i... I zmieszałam Trader Joe's facial cleanser z olejkiem migdałowym. Ostrożnie dodać jednego, to drugiego składnika, sprawdzic działanie, potem trochę wstrząsnąć przed użyciem. Proporcje na oko. Efekt? Świetnie oczyszczona buzia, dokładnie zmyty makijaż i bardzo fajne uczucie delikatnego oczyszczenia.
Jednym słowem zadziałało świetnie, ale przez to wszystko pojęcia nie mam jak ocenić ten produkt jako produkt sam w sobie. Sam w sobie się u mnie nie sprawdził, ale w tej konkretnej mieszance był więcej niż przyzwoity. Tym samym z pewnością kupię go ponownie i użyję w ten sam sposób. Jednym słowme niby powinnam go polecać, ale jakoś... No, sama nie wiem co myśleć, oceńcie same ;)

Aaa, mieszanka olejku migdałowego z oczyszczającym płynem do twarzy o konsystencji soku pomarańczowego dała zadziwiający efekt emulsjo-mleczka o beżowawym odcieniu, ładnie się rozprowadzającym i bezproblemowo zmywanym z twarzy. Hmm :)

Thursday, September 29, 2011

Znalezione w sieci

Znalezione na facebooku (to nie jest moje zdjecie - link do zdjecia Musialam dodac, cos w tym zdjeciu jest...

Jeszcze trochę o zapachach cruelty - free

Niech mnie dundel świśnie z tym światłem w moim mieszkaniu, kręćka można dostać!! Z powodu problemów słoneczno - świetlnych tudzież wracania do domu po nocy planowana notka ze swatchami pewnej uroczej paletki Stila nie wchodzi w grę. W związku z tym postanowiłam powrócić na chwilę do tematu nietestowanych na zwierzętach gadżetów zapachowych, bo jest to jeden z moich ulubionych tematów.


Przez gadżety zapachowe rozumiem artykuły, które generalnie nie mają innego głównego celu jak przyjemnie pachnieć, czyli sole do kąpieli, różne rodzje mleka do kąpieli, bomby i kule do kąpieli (jestem wciąż w fazie odkrywania tychże, więc za dużo nie powiem), zapachy będące swoistego rodzaju perfumami, ale jednak nietypowymi, perfumowane talki do ciała (mój nowy wynalazek, mydła przede wszystkim nastawione na efektowny zapach, ekskluzywne olejki do masażu, świeczki itp. Wbrew temu, co się wydaje, niemało takich gadżetów cruelty - free jest sprzedawanych i w zasadzie o wielu z nich usłyszałam bądź wypróbowałam ze względu na moje zainteresowanie nowymi firmami.

1) Pacifica: Na moim poprzednim blogu wspominałam m.in. o wegańskich perfumach w kremie firmy (link do strony)Pacifica. Czego oni tam nie mają! 24 różne rodzaje zapachów, 3 formy perfum (w kremie, perfumy roll -on i perfumy z psikaczem), świeczki, masła do ciała. Fajne, efektowne opakowania, ciekawe kombinacje zapachowe. Zakupiłam sobie sama taki gadżet zapachowy w postaci wegańskich perfum w kremie o zapachu Spanish Amber i jestem bardzo zadowolona, choć bardziej traktuję je jako gadżet niż jako konkretne perfumy. Polecam zainteresować się Pacificą szczególnie podczas zakupów w sklepie TK Maxx (W USA pod nazwą TJ Maxx), ponieważ często można tak Pacificę znaleźć w naprawdę sensownych cenach.

2) Bath and Body Works: Jeśli chodzi o zapachowe świeczki i inne gadżety, to jedną z czołowych firm tego typu jest Bath and Body Works (Link do strony). Kto nie zna, niech żałuje, gdyż oni mają w ofercie doprawdy wszystko - olejki do masażu, zapachy do domu, świeczki, olejki zapachowe, kolekcje zapachowe, wody toaletowe, maziajki, cuda wianki jednym słowem.

3) Estetica: Żeby sięgnąć trochę bliżej domu, dużo ciekawych zapachowych gadżecików w ofercie ma Estetica, do dostania w Drogeriach Natura. Wedle mojej najlepszej wiedzy znajduje się ona na naszej wizażowej liście jako firma nietestująca na zwierzakach. Na zdjęciu powyżej widoczna m.in. ich sól do kąpieli. W ofercie przeróżne gadżety do kąpieli (kulki, płyny, peelingi etc.) i serie SPA. Strona: http://www.estetica.biz.pl/pl/m/estetica

4) Kanu: polska wegańska firma, z którą po raz pierwszy zetknęłam się zupełnie przez przypadek, poszukując jakiegoś fajnego olejku do masażu na wieczór we dwoje. Kupiłam jedyny, jaki wpadł mi w oko i przepadłam na wieki, po kilku dniach wróciłam po kolejny. Obecnie posiadam olejek do masażu o zapachu czekolada - pomarańcza oraz zielonej herbaty. Kocham te olejki nad życie z powodu zarówno konsystencji, zapachu jak i faktu nieklejenia się. Szczerze powiedziawsz nie są najtańszą firmą i nie mam pojęcia jakie są ich inne kosmetyki, ale te olejki to moje absolutne KWC. Po masażu skóra jest odprężona, nawilżona, ale wcale nie tłusta, do tego zapach powoduje pełen relaks. Uwielbiam. Link do strony: Kanu

5) Mydlarnie. Nie wiem jak to wygląda w innych miastach, ale dla wszystkich cruelty - free mieszkanek Wrocławia mam wspaniałą wiadomość: mydlarnia na Wita Stwosza posiada w swojej ofercie wyłącznie kosmetyki i gadżety nietestowane na zwierzętach. Kto wie, ten ma się z czego cieszyć, ponieważ mydlarnia ta posiada w swojej ofercie niezliczone cudeńka, mydełka, świeczki, sole do kapieli, olejki do kąpieli i inne cuda. (M.in. bzowe mydełko na zdjęciu pochodzi z tej mydlarni). Strona sklepu Mydlarnii wrocławskiej (po prawej stronie w górnym rogu oświadczenie, że sprzedają wyłącznie produkty cruelty - free)

6) Casswell - Massey: Jedna z, moim zdaniem, niewystarczająco znanych w Polsce firm. W ofercie mają dość sporo ciekawych pachnących gadżetów, poza oczywistą oczywistościa jak nietestowane na zwierzętach perfumy, płyny do kąpieli czy mydła, mają też rzeczy rzdziej spotykane jak np. pachnące talki do ciała, które są bardzo fajnym pomysłem na lato, kiedy to więcej się pocimy. Warto by rozejrzeć się za gadżetem tego typu w TJ Maxxie bądź innych uotletach - mnie udało się upolować je po 3$ sztuka. Od pewnego czasu noszę się z zamiarem recenzji mojego talku o zapachu bzu, ale jakoś nigdy się nie złożyło.. no nic, może na dniach. Link do strony z talkami: http://www.caswellmassey.com/talcs-body-powders-and-deodorants.aspx


Lista oczywiście nie jest kompletna, jest to bardziej zbiór moich ulubionych sklepów i gadżetów, które udało mi się wyłapać.

Tuesday, September 27, 2011

Testowanie na zwierzętach


Wybaczcie, zazwyczaj staram się nie nawoływać publicznie do edukowania się w kwestii testów na zwierzętach czy do bojkotowania firm testujących na zwierzętach (bądź co bądź, staram się traktować każdego napotkanego człowieka jak osobe myślącą, zdolną do podejmowania własnych decyzji), ale czasami po prostu nawet ja nie mogę wytrzymać. Nie mogę i już.
Pisałam o tym wielokrotnie na poprzednim blogu, ale na tym jeszcze nie - może dlatego, że każda notka o testach jest jak wsadzanie kija w mrowisko.

Wybaczcie, dziś będzie trochę moralizatorsko, kto nie znosi moralizatorstwa, proszony o nieczytanie. Wkrótce pojawią się recenzje kosmetyków, gdyż blog ten jest jednak w przeważającej mierze na recenzjach oparty.

(Powyższe zdjęcie nie zostało zrobione ani opracowane przeze mnie, pochodzi z jednej ze stron Pety)

Jeśli Was ten temat denerwuje do nieprzytomności, pomińcie więc tę notkę - ja musiałam ją zamieścić, gdyż zaczynało mnie już gryźć sumienie. Po wizycie na paru polskich i zagranicznych forach i dyskusjach tam związanych szczęka mi obwisła od opadania od czytania 'argumentów' na nich przytaczanych. Jeśli chcecie wziąc udział w dyskusji - bardzo proszę, tylko zróbcie to w kulturalny sposób. Ja nie chcę wywoływać trzeciej wojny światowej, nie chcę nikogo na siłę zmuszać do pewnych decyzji ani kiwać placem, że to co robicie nie jest cacy. Ale co uważam za najważniejsze:

Kochane, szanujcie własną inteligencję, nie udawajcie nieświadomych i nie powtarzajcie bezsensownych, zasłyszanych gdzies urywków zdań osób, które po prostu odpyskowują na pewne argumenty z powodu niewiedzy!

"Argumenty" na odczepnego przytaczane przez ludzi:


a) Nie rozumiem o co w ogóle ten szum! Przecież to by miało sens tylko gdyby wszyscy przestali jeść mięso i kupować testowane produkty.


Tu to naprawdę nie jestem pewna czy żyjemy na tej samej planecie. Czy ktoś kiedykolwiek widział jakiekiekolwiek społeczeństwo, w którym KAŻDY byłby taki sam albo robił to samo? Nie rozumiem, jakiej natury jest takie argumentowanie, serio ktoś tak myśli? To w takim razie nie ma co protestować przeciwko maltretowaniu więźniów bądź kamienowaniu kobiet w Somalii, bo to by miało sens tylko jakby się cała ludzkośc zmieniła, poza tym uratuje to tylko jedną zgwałconą i zmaltretowana kobietę?
A prawa rynku? Co się nie opłaca, przestaje być praktykowane?

Rynek się tak szybko nie powiększa, drogie panie, tylko dzieli. Firmy dzielą się klientelą i wydają miliony, miliardy dolarów na badania rynku po to, żeby prześcignąć konkurencję. Same z siebie nie zrezygnują z testów na zwierzętach (czy kupowania składników od dostawców testujących na zwierzętach), ale jeśli zaczną zauważać, że im się to opłaci - a bo np. tracą klientów to już zaczna na sprawę patrzeć inaczej. Na listach firm nietestujących na zwierzętach są obecnie dziesiątki firm - przytłaczająca większośc nie dlatego, że tak kochają zwierzaki, ale dlatego, że odkryli w tym dobrą strategię marketingową i źródło dochodu od nowych klientów.


b) Oj tam, przecież nie wolno już testować na zwierzętach w UE.

Niestety, ale nieprawda. UE zakazuje wyłącznie testowania gotowych produktów na zwierzętach, składniki można jednak legalnie i na porządku dziennym testować. Dyrektywa unijna zawiera w sobie zakaz testowania składników i zaraz później NAKAZ testowania nowiuśkich składników. Czyli jednym słowem nietestowanie na zwierzętach w UE to jest mit.

c) No tak, znowu szum wokół testowania na zwierzętach, a aktywiści pewnie siedzą wieczorem i wcinają kotleta.

Jeden z moich ulubionych argumentów. Nie mogę zrezygnować z mięsa ze względów zdrowotnych, czy to znaczy że w ogóle powinnam zacząć z powrotem kupować wszystkie produkty koncernowe i mówić innym, że powinni robić to samo?
Nie mam prawa do własnego zdania tam, gdzie mogę coś zmienić? Gdzieś coś w zasadzie zależy ode mnie? Nie powinnam wspominać, że lubię zwierzęta, bo przecież nie mam do tego w takiej sytuacji prawa?

d) Ee tam, mam wybierać nietestowane? Musiałabym przestać kupować cokolwiek.

Naprawdę? To jest NAPRAWDĘ argument przeciwko wybieraniu kosmetyków nietestowanych na zwierzętach?
Ja rozumiem, są ludzie, którzy odpowiadają: przykro mi, chyba nie mam takich samych priorytetów jak Ty. Ok, nie zgadzam się z tym, ale rozumiem. Są tacy, którzy mówią, że zwierzęta nie są dla nich wystarczająco ważne. Osobiście uważam, że jest to odrobinę przerażające, ale przynajmniej rozumowanie ma w sobie jakąś logikę. To przynajmniej jest jakieś przemyślane wyrażenie zdania. W gruncie rzeczy myślę, że taka osoba się myli, ale nic nie poradzisz, takim ludziom tez trzeba pozwolić żyć. O ile zwierząt nie krzywdzą bezpośrednio (pośrednio i tak to robią wspierając koncerny), to trzeba im pozwolić na posiadanie właśnego zdania. Ale jak słyszę odpowiedź: bez przesady, wszystko testuje, to mnie zalewa, bo to jest wyraz najwyższej formy ignorancji.


e) O ja tak kocham zwierzęta, ale co mają do tego kosmetyki i testowanie.

Hmmm? Serio? Naprawdę ta miłość do zwierząt do 'tego testowania' na nich nic nie ma? Kocham zwierzęta, ale bardziej mnie interesuje to, czym maluję oko (i co w gruncie rzeczy mogłabym zastąpić co najmniej 10 innymi produktami, ale mi się po prostu nie chce)?

f) No przecież na czymś trzeba testować!

Tak, na czymś może i trzeba, ale istnieje coś takiego jak alternatywne metody testowania nowych składników. Pomijając już fakt, że wielokrotnie okazywało się, iż testy na zwierzętach niestety wcale nie były miarodajne. Rozumiem, że leki to jest osobna kategoria, leki ratują życie ludzkie albo mają na celu łagodzenie cierpienia - testowanie na zwierzętach leków jest jak dla mnie zrozumiałe, i nie jest bezcelowe. Ale testy na zwierzętach KOSMETYKÓW, żeby można było sobie podkreślicz oczko na imprezce i zabłysnąć przed koleżankami, kiedy istnieją dziesiątki nietestowanych na zwierzętach alternatyw - to to mi się wydaje bardziej niż bezcelowe, wydzaje mi się to bezduszne i okrutne.


Na koniec: nie do końca rozumiem jak w dobie internetu, dostępu do książek, debat, wątków we wszystkich językach świata takie trudne może być wpisanie w wyszukiwarkę hasła: testowanie na zwierzętach, metody alternatywne, firmy nie testujące na zwierzętach i dowiedzenia się czegoś o tym...? Zwłaszcza, jeśli ktoś w tym necie i tak siedzi całe dnie i szuka recenzji albo swatchy...?

Ja proszę Ludziaki. Szanujcie własną inteligencję, nie wystawiajcie jej na takie próby ;)

Sunday, September 25, 2011

Naturalny i przyjemny demakijaż - czyli Biochemia Urody

Kosmetyki naturalne nierzadko są kosmetykami nietestowanymi na zwierzętach, co mnie bardzo cieszy. W prawie każdym eko sklepie tu w USA można kupić przedziwne produkty firm, o których nikt nigdy nie słyszał - najczęściej właśnie naturalne I nietestowane na zwierzakach. Od wegańskich zmywaczy do paznokci na bazie olejków, poprzez przedziwne mikstury do włosów, aż do perfum, mydełek i farb do włosów.

Jedną z polskich bardzo interesujących firm sprzedających naturalne kosmetyki i półprodukty, która nie testuje swoich składników na futrzakach jest Biochemia Urody. Zdecydowanie poświęciłam jej za mało miejsca a moim blogu i postanawiam poprawę. BU jest bowiem jednym z ciekawszych sklepów, na które udało mi się natknąć dzięki Wizażowi. pl i jednym z niewielu, którym obiecałam dozgonną przyjaźń już po pierwszej przesyłce.

1) Po pierwsze, ceny mają sensowne i każda ich konkurencja (no poza sklepami jak ZSK czy inne z półproduktami) wypada blado.
2) Po drugie dlatego, że mają świetna obsługę klienta - a ja nauczyłam się w Stanach, że choćby sklep miał cuda wianki i obiecywał mi gruszki na wierzbie, to jak mają fatalną obsługę klienta to nie kupię od nich i już
3) Po trzecie, mają w ofercie kosmetyki, których nie udało mi się znaleźć w sklepach zagranicznych w USA, pomimo że zazwyczaj znalezienie czegokolwiek ze składników do robienia własnych kosmetyków nie jest trudne. Jednym słowem na zagranicznych stronach można kupić kilkanaście do kilkadzieścia rodzai maseł, olejów, olejków eterycznych, baz, hydrolatów czy pudrów i zazwyczaj dość łatwo zastąpić kosmetyki polskie zagranicznymi.

Tu jednak następuje ZONK, ponieważ Biochemia Urody ma pomarańczowy olejek myjący.

Pomarańczowy olejek myjący jest dla mnie kosmetykiem doskonałym, kocham w nim absolutnie wszystko i dużo bym dała, żebym nie musiała sprowadzać go z Polski. Spędziłam tygodnie szukając podobnego produktu tutaj w USA, przynajmnniej na 10 różnych stronach sprzedających podobne rzeczy do BU i nie udało mi się znaleźć NIC. (Jeśli ktoś ma info albo taki olejek jest sprzedawany tu, błagam, dajcie znać!)




Zalety:

# kosztuje 12,50* zł. Cena jest śmieszna w stosunku do jakości, tu podobny kosmetyk kosztowałby co najmniej 6 razy tyle (* wybaczcie, pierwotnie umieściłam 10,50 zł, ale zapomniałam, że tyle kosztuje wersja bezzapachowa)
# jest naprawdę wydajny, zużywam go ok. 3 miesiące
# naturalny skład
# zapach jest obłędny, ten olejek pachnie prawdziwymi pomarańczami, nie ma w nim ani krzty sztucznego perfumowanego zapachu
# konsystencja jest boska, niby to olejek, ale jest bardzo miły dla buzi, nie zostawia tłustego filmu, ekstra łatwo się go zmywa
# biorąc pod uwagę fakt, że jest na bazie olejku pomarańczowego jest bardzo delikatny
# wystarczy delikatnie umyć nim buzię i działa jako olejek do demakijażu, nie trzeba nim trzeć oczu ani pocierać skóry, przez to nie podrażnia dodatkowo
# zmywa u mnie wszystko, od cieni poprzez pudry, podkłady, eyelinery i nawet najbardziej upierdliwe, wodoodporne elementy makijażu

Jednym słowem, w skali od 1-6, dałabym mu 6+. Uwielbiam, kocham, nie zamieniłabym go na nic innego. W międzyczasie wypróbowałam ok. 6 innych płynów do demakijażu i z lubością wróciłam do mojego olejku myjącego.

A tak poza tematem: ekstra bonus z mojego ostatniego urlopu. Dla wielbicieli nietuzinkowych zachodów słońca (zachód słońca na pustyni):

Saturday, September 24, 2011

Nowości u Stili

Po moim ostatnim zakupie przepieknej paletki Stila (recenzję postaram się dodać może po dłuższym czasie używania, ale mam wrażenie, że się pokochałysmy od pierwszego użycia) zainteresowałam się ponownie Stilą. Moje pierwsze spotkanie z tą firmą miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy znalazłam w Ulcie ich cienie przecenione dokładnie o 50% (i, jak zapewne niektóre z Was pamiętają, starałam się szybko wybrać z litanii wymówek dla małża jakąś która by go natychmiast przekonała, że te cienie po prostu musiały znaleźć się w moim koszyku albo że tak naprawdę to ja ich nie kupiłam, tylko jakaś siła nieczysta siłą wpakowała mi je do torebki ;) .

Tu w każdym razie chciałam zaprezentować ich 2 paletki z nowej kolekcji Holiday 2011:


Z opisu producenta na stronie paletka zawiera:

a) 29 cieni do powiek
b) 7 róży
c) wodoodporny eyeliner
d) 16-stronicową look book (książeczkę zapewne z poradami jak się malować i jak używać paletki)

Cena: 39$


Ta paletka zawiera 22 cienie do powiek. W zestawie nie ma za to róży ani eyelinera.

Cena: 18$

No powiedzcie sami czy to nie są małe dzieła sztuki? Już się szykuję na kupno tej u góry. Zdjęcia pochodzą ze strony http://www.stilacosmetics.com/

Essence gel eyeliner



Najbardziej nie mogę przeboleć, że w nowym mieszkaniu nie ma ani jednego miejsca, w którym mogłabym zrobić sensowne zdjęcie. Mieszkanko jest małe i ma zdecydowanie za mało okien, jest bardzo ciemne. Stąd mam pewne kłopoty ze zrobieniem sensownych zdjęć i dlatego wrzucam obecnie tylko podstawowe zdjęcia produktu, co mi jednak strasznie gra na nerwach. Postaram się w najbliższym czasie nad tym popracować.


Dziś chciałabym Wam ponownie zwrócić uwagę na firmę Essence. Nie jest to pierwszy raz kiedy wspominam firmę Essence (jednak na poprzednim blogu, nie tym, tu jeszcze nie miałam okazji), jednak z upływem czasu jestem nią coraz bardziej pozytywnie zaskoczona. Nie powiedziałabym, że jestem nią oczarowana - Essence potrafi robić dobre kosmetyki, jednak bardzo łatwo trafić u nich na bubla. Żeby jednak oddać tej firmie sprawiedliwość - na bubla można trafić wszędzie, nawet wśród firm wysokopółkowych, a bubel za 9 zł to jednak nie to samo co bubel za 100zł. Poza tym można wśród ich kosmetyków trafić na prawdziwe perełki - Multi Action Mascara, niektóre lakiery do paznokci, eyelinery, ostatnio nawet cień do powiek w kremie (na niemieckim YT roiło się od recenzji cieni do powiek Ballerina LE) i inne.

Będąc jeszcze w Polsce postanowiłam wypróbować ich eyeliner w żelu. Do tej pory używałam ich eyelinera w pędzelku (robiłam nawet jego recenzję na blogu), który lubię i serdecznie polecam,tym razem mój wybór padł na eyeliner żelowy. W sumie to postanowiłam dać ich eyelinerowi w żelu kolejną szansę (podobny produkt z limitowanej edycji Denim Wanted był bardzo fajny, ale zasychał w zastraszającym tempie). Produkt, który obecnie posiadam kupiłam w Polsce jakieś 5 miesięcy temu, choć regularnie używam dopiero od jakiś 10 dni - 2 tygodni. Niestety nie wiem czy jest w stałym asortymencie czy tylko była to limitowanka, ponieważ nie jestem aż tak na bieżąco z Essence pod tym względem. w Stanach jest ono (na szczęście!) do dostania, ale z moich obserwacji asortyment jest mniejszy i limitowane edycje docierają nieregularnie. Limitowane edycje docierają tu zresztą później, co ma akurat dobre strony, ponieważ kiedy w Polsce nie można niektórych produktów już kupić, tu dopiero pojawiają się na półkach ;) To daje mi możliwość prześledzenia recenzji w Pl i w Niemczech i kupienia tylko tego, co wydaje się naprawdę interesujące ;)



Niestety nie pamiętam dokładnej ceny, ale oscylowała w granicach 10 - 15 zł.

Eyeliner jest naprawdę godny polecenia:
* konsystencja jest żelowa, niezbyt mokra, ale na tyle plastyczna, że można z łatwością prowadzić kreskę bez drapania się pędzelkiem po oku (miałam taki jeden eyeliner, że miał bardzo twardą konsystencję od początku, po tygodniu stresów wylądował w koszu)
* cena jest bardzo przystępna, zwłaszcza w stosunku do jakości
* na oku eyeliner elegancko zasycha od razu po nałożeniu, nie smuży, nie zostawia jakiś dziwnych plam
* dość łatwo manewruje się tego typu produktem
* brak dziwnego zapachu
* słoiczek ma sensowną wielkość, ani za dużą, ani za małą (zdążę go prawdopodobnie zużyć zanim zaschnie na kamień, ale nie będę musiała biegać po nowy eyeliner do sklepu co miesiąc)
* trzyma się od rana do nocy, nawet deszcz mu niestraszny; przeżyje łzy i nawet potarcie oka (uuf, bo tu mamy do czynienia z bardzo roztargnioną osóbką, której się niekiedy "zapomni", że ma makijaż, mimo że maluje się nieprzerwanie od kilku(nastu) lat)
* ładna czerń
* słoiczek sensowny, z mocnym zamknięciem zapobiegającym wysychaniu, w razie upadku nic z niego nie wyleci

Jednym słowem polecam, jestem z niego bardzo zadowolona.

Sunday, September 18, 2011

Dionis Cuticle Care

Na poprzednim blogu wspomniałam o specyfiku do pielęgnacji skórek firmy Dionis. Owa maść do skórek była z limitowanej edycji o zapachu Blue Ridge Wildflower i bałam się, że tego zapachu już raczej nie dostanę (i chyba niesłusznie, gdyż odkryłam go ponownie na stronie Dionis). Tym razem, będąc na wycieczce w innym stanie, zaopatrzyłam się w kolejny zapach od tej ciekawej firmy - tym razem cukierkowy zapach Love celebrity fashion gallery


Skład: Sunflower Seed Oil, Sweet Almond Oil, Beeswax, Coconut Oil, Mango Seed Butter, Fragrance, Vitamin E Acetate, Goat Milk, Castor Seed Oil, Vitamin E.



Moja mała puszeczka zawiera 8.5g, kupiłam ją za ok. 3$. Skład raczej nie powinien nikogo przerazić, poza substancją zapachową nie zawiera nic podejrzanego. Nie każdemu natomiast podejdzie jego zapach, ponieważ jest taki cukierkowo - kiczowato - słodki. Ja ogólnie myślałam, że się nie polubimy, ale jest w nim jednak coś takiego, co bardzo mi przypadlo do gustu. Ponieważ mam bardzo przykrą manię skubania skórek wokół paznokci i bardzo często mam wokół nich ranki, od preparatu do skórek wymagam, żeby był naturalny (a przynajmniej czuję się z tym bezpieczniej). I żeby koił i poprawiał wygląd skórek. Z tym wszystkim Dionis radzi sobie bardzo dobrze i w zasadzie, poza słodkim zapachem, nie mam do niego żadnych zastrzeżeń. Natomiast nie mogę powiedzieć, żeby był to zakup - mus: bez tego preparatu na pewno da się żyć, w zależności do tego jak traktujemy paznokcie. Tak więc jest to produkt przyjemny w użyciu, naturalny, dobrze go mieć w kosmetyczce, jednak na pewno mieć go nie trzeba.

Friday, September 16, 2011

Paznokietki

No, dzisiejsza notka nie będzie zachwycająca ani bardzo nowatorska. Po moim ostatnim odkryciu (Avon na czarnej liście Pety), wypowiedzialam swoje uczestnictwo w Avonie czy jak to się oficjalnie zwie i na pewno nie zamierzam zamieszczać tu jego recenzji.

Dzisiaj szybka notka o jednym z moich ulubionych zmywaczy do paznokci. Truskawkowy Sensique - bo o nim mowa - podbił moje serce podczas mojej wizyty w Polsce. Wiem, że zbiera on bardzo różne, niekiedy wręcz skrajne opinie, ale ja nie mogę na niego narzekać. Po pierwsze, moim zdaniem dobrze zmywa. Po drugie, nie zawiera acetonu. Po trzecie, zapach ma, jak na zmywacz, całkiem znośny. I po czwarte cenę ma calkiem przystępną.



Po mojej serii przygód z tzw. zmywaczami bardziej naturalnymi, z którymi trzeba namachać się do nieprzytomności, żeby cokolwiek zmyły, a na paznokciach i tak zostaje wartswa koloru i wydawaniu na nie 2 razy więcej (no bo przecież zdrowsze są), z radością rzuciłam się na truskawkowy Sensique. Tylko ciekawe co potem, jak znów będę musiała bawić się w znalezienie zamiennika.

Monday, September 5, 2011

Ogłoszenia parafialne

Oj nie było mnie, oj nie było. Trochę się u mnie działo, moje życie przybiera ostatnio nieco gorączkowy, acz - nie mogę powiedzieć złego słowa - udany obrót. Związane jest to z pracą, którą lubię i szanuję i dokonywaniem pewnych interesujących wyborów dotyczących przeprowadzki do innego stanu. No ale to nie miejsce na takie wynurzenia, w związku z tym przejdę wreszcie do sedna notki.

Jakiś czas temu skontaktowała się ze mną Pani Izabela w celu opowiedzenia mi o swoim sklepie. Pani Izabela jest wegetarianką, którą zafascynowała strategia marketingowa CSR, czyli Corporate Social Responsibility - Społeczna Odpowiedzialność Biznesu. To z kolei doprowadziło do otworzenia sklepu internetowego, w którym wszystkie sprzedawane produkty są w istocie nietestowane na zwierzętach i w większości naturalne. Zapytana w jaki sposób sprawdza czy oferowane przez Nią kosmetyki nie brały udziału w procederze testowania produktów na zwierzętach, pani Izabela opowiada wyczerpująco i dokładnie o istniejących listach firm cruelty - free, do których ma największe zaufanie. 








Sklep nazywa się http://www.belekos.pl/, w literce B czai się mały króliczek. O ile dobrze wiem zwierzątko nie ma jeszcze imienia i na stronie na facebooku wciąż można dodawać swoje propozycje.

Aha i teraz gwóźdź programu: Pani Izabela zaproponowała czytelnikom bloga jednorazową zniżkę na zakupy w wysokości 10% (do końca września) po wpisaniu podczas zakupów kodu Linus :)


To tyle dziś ode mnie. Pozdrawiam Was serdecznie i zapewniam, że o Was nie zapomniałam! :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...