Wednesday, May 16, 2012

Ukręcanie własnych cieni - podejście pierwsze

.... i niezbyt udane ;) Chociaż ja osobiście nie narzekam, bo lubię cienie delikatne, których prawie nie widać.

Ale po kolei. Mówiłam Wam chyba w ostatniej notce, że łażąc po blogach daję się im inspirować. Hmm, w sumie to nie wiem czy to inspiracją należy nazwać czy po prostu brakiem własnego zdania, bo co rusz wpadam na nowy pomysł. Tak czy siak, ponieważ jestem stałą bywalczynią bloga Italiany (pozdrawiam Cię Italiano! :*), dałam się jej ostatnio nakręcić na własnoręcznie kręcone kosmetyki kolorowe. Tu jednak taki mały klops, ponieważ Italiana pokazywała nam jak kręcić własne  błyszczyki (od tego się zaczęło) i na te oto właśnie błyszczyki nabrałam dzikiej, zwierzęcej ochoty. Niestety fundusze nie pozwoliły mi na zakup wszystkiego, czego potrzebowałam do skombinowania jakiegoś fajnego błyszczyka, w związku z tym postanowiłam wreszcie zrobić użytek z posiadanych przeze mnie pigmentów firmy TKB Trading, o których pisałam TUTAJ. Od razu pragnę zaznaczyć, że w kwestii kręcenia zielona jestem jak mój szczypiorek na wiosnę, więc zabierałam się do tego bardzo niezdarnie i bardzo nieprofesjonalnie. Moim drugim wrogiem była wrodzona niecierpliwość i chroniczna, chorobliwa wręcz niechęć do odmierzania (nie pytajcie mnie skąd się to wzięło, jest to problem głęboko zakorzeniony w moim dzieciństwie..... :>)

Tak czy siak postanowiłam, że:

a) spróbuję z tymi cieniami własną, linusiaczkową metodą (czyli tzw. brakiem metody lub metodą 'bez ładu i składu na wariackich papierach' :D)

b) podzielę się z Wami wynikami, żeby nie było, że każdy kto zaczyna od razu robi rzeczy właściwie, dobrze i jest zadowolony z efektów :D




Tak mniej więcej wyszło. Nietrudno chyba zauważyć w jakich kolorach i odcieniach gustuję, prawda? :D



Zależało mi na kolorach jasnych, ciepłych, matowych bądź satynowych, ale nie aż tak błyszczących jak same miki. Do zrobienia cieni użyłam specjalnej bazy matowej do kupienia na stronie TKB Trading. Baza składa się z dwutlenku tytanu, białej miki i stearynianu magnezu. Duża paka takiej miki kosztuje 3$, czyli ok. 10 zł. Ogólnie baza jest super, ale zozjaśnia ciemne cienie, więc nie każdemu podpasuje.

A tu jeszcze kilka swatchy:

Cienie na bazie Kobo.

Czy jestem zadowolona z mojej pierwszej, własnoręcznie zrobionej serii? I tak i nie. Tak bardzo bałam się, żeby nie zrobić za ciemnych, zbyt napigmentowanych cieni, że chyba dodałam za dużo bazy do za małej ilości pigmentu. W sumie jestem zadowolona, bo bardzo chciałam wreszcie stworzyć kolekcję cieni niemetalicznych i delikatnych, odpowiednich do makijażu dziennego i do pracy. Jednak konsystencja cieni pozostawia trochę do życzenia, cienie niechętnie się mieszają i są dość toporne w aplikacji. Jeśli użyję ich jednak jako cieni rozświetlających po łuk brwiowy albo na całą ruchomą powiekę, a do zagłębienbia powieki użyję jakiś normalnych cieni to efekt jest taki, jaki chciałam: delikatny, dzienny, nadający mi świeży, nieprzesadzony wygląd. Ogólnie jestem zadowolona, ale nie mogę powiedzieć, żebym pobiła jakością cienie Stili albo Urban Decay, jeszcze muszę poświczyć :D

A Wy? Kręcicie coś? Macie jakieś doświadczenia bądź zabawne historyjki do opowiedzenia?

Sunday, May 13, 2012

W życiu piękne są tylko chwile - czyli Zakładam TAGA, nie ma żartów

Witam wszystkich :)
Ten post będzie kosmaty, zabałaganiony, flufaty i bez ładu i składu. Ten post ma na celu, między innymi, założenie TAGa.

Łażę ostatnio po blogach wszelkiej maści i daję samej sobie się tymże blogami zainspirować. Przez to wszystko zakupiłam kilka nowych olei i zaczęłam ponownie olejować włosy (wszystko wina Blond Hair Care, po zobaczeniu jej włosów na zdjęciu zapałałam do nich żywą miłością i postanowiłam czym prędzej wziąć się za moje blond kosmyki), zaczęłam trochę tworzyć własne cienie (Italiano! tu Ty jesteś winowajcą! - ona stale coś ukręca i miesza), doszłam do wniosku, że za mało piszę o testach na zwierzętach i akcjach przeciwko (poczciwa Pralka nie strzępi sobie języka na darmo), doszłam do wniosku, że czas wrócić do mojego stylu pisania sprzed emigracji, gdzie język lekki przenosił na kartkę papieru wszystkie myśli z lubością i łatwością (zakochałam się na amen w stylu pisania Olgi - wpadłam na jej bloga i wypaść nie mogę). Na koniec blog Mad Tea Party - źródło wszelkiego zła ;) i dzsiejszej notki. Bellablumchen pisze dosadnie, z sensem,, z ironią i z wielką spostrzegawczością. Notki zajeżdżają mi inteligentną babką na kilometr i dają wiele do myślenia. Ostatnio natknęłam się na jej notkę Lubię To! .... i postanowiłam założyć TAGa.

Z dedykacją dla Bella Blumchen. Jestem pewna, że coś podobnego już powstało, ale nie pamiętam, żeby mi się dokładnie takie coś rzuciło w oczy.



Zasady TAGa Lubię TO!:

1. Banerem jest wklejone zdjęcie.
2. Napisz kto Cię otagował.
3. Wypisz wszystkie drobne rzeczy, które przychodzą Ci do głowy, które lubisz, które czynią Cię szczęśliwą, te wszystkie drobnostki, dla których warto żyć. Szczególnie te najdrobniejsze i te, które wydają się zbyt banalne, by je wymienić, ale które poprawiają Ci humor.
4. Otaguj kilka osób.

No to zaczynamy. Lubię to!:

- fioletowoniebieski kolor (tzw. perrywinkle)
- jajecznicę
- zapach konwalii
- książki, których fabuła osadzona jest w Azji
- wielogodzinne pogaduchy z moją przyjaciółką
- planowanie nowych wycieczek (niekoniecznie same wycieczki :D)
- znajdowanie egzotycznych przepisów kulinarnych na necie
- uczenie się nowych języków i czytanie książek w tymże języku (na razie po angielsku i niemiecku, odrobinę po hiszpańsku)
- mój ogródek!
- białe wino do obiadu
- bawełniane sukienki
- ładne szpilki z niezawysokiem obcasem
- różowo-złote cienie do powiek
- fioletowe, niebieskie i seledynowe kredki :D
- sok ze świeżo wyciśniętach pomarańczy
- zapach granatu w kosmetykach
- czytanie interesujących blogów
- spacery
- własnoręcznie zrobioną ice tea
- lody orzechowe i malinowe
- egipską zupę z czerwonej soczewicy!
- sushi
- pustynię
- moje świnki morskie na kolanach
- śmiać się do łez w dobrym towarzystwie
- szaleć na parkiecie jak mam czas
- zgryźliwy humor
- zabawne notki
- dystans do samej siebie
- słońce
- umiarkowaną temperaturę
- robić porządek w szafie z ubraniami
- połączenie turkusu z szarością
- oglądanie jak małż gra na komputerze - on gra, a ja podziwiam grafikę :D

Niniejszym taguję:

1) Italianę 
2) W dobrym stylu eko
3) BloGosię ( a co, zbyt mało się znamy!)
4) Olgę (moje najnowsze odkrycie blogowe, mam wrażenie, że ona to coś odsmaruje z jajami ;)
5) Renię Kicię 
6) Sorbeta (downo już tu jej nie było, stękniłam się)
7) Zoilę ( a bo nigdy jej nie taguję wystarczająco często, a na pewno miałaby coś do dodania :P)

Tak wiem, że nie odpowiedziałam jeszcze na poprzedniego taga, ale naprawdę mam w planach! :D Wkrótce też czas na opublikowanie zdjęć zrobionych przeze mnie cieni. Na razie tylko zachmurzenie ni8e sprzyjało zdjęciom. Zapraszam Was wszytskie do skupienia się na tych wszystkich drobnostkach, które czynią życie takim pięknym :)

Friday, May 11, 2012

"Pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście..."

Copyright (c) http://www.123rf.com 123RF Stock Photos


"Pamiętajcie o ogrodach 

Przecież stamtąd przyszliście 

W żar epoki użyczą wam chłodu 

Tylko drzewa, tylko liście 

Pamiętajcie o ogrodach 

Czy tak trudno być poetą 

W żar epoki nie użyczy wam chłodu 

Żaden schron, żaden beton 



Kroplą pamięci 

Nicią pajęczą 

Zapachem bzu 

Wiesz już na pewno 

Świeżością rzewną 

To właśnie tu 



Pamiętajcie o ogrodach... 



I dokąd uciec 

W za ciasnym bucie 

Gdy twardy bruk 

Są gdzieś daleko 

Przejrzyste rzeki 

I mamy XX wiek" 


Fragment wiersza Jonasza Kofty. 


Jakiś czas temu w notce Naturalna rewolucja, czyli zdrowie z prostych rozwiązań zwierzyłam się Wam z moich przemyśleń dotyczących tego co my robimy źle, jak źle traktujemy siebie i świat (no dobra, aż tak poetycko to nie było) i jakie ma to konsekwencje później także dla nas. Powiedziałam Wam też, że mam kilka postanowień spowodowanych falą złych myśli. 

Co się zmieniło? Wszystko i nic. Wszystko jest tak samo i wszystko jest inaczej. Coli nie tknęłam od kiedy zagryzłam pośladki ;) i sobie obiecałam, że z nami koniec. Zaczęłam się faktycznie lepiej odżywiać (generalnie, czasami wpadnę na jakiś durny pomysł i potem odchorowuję w nocy) i zaczęłam regularnie chodzić na długie spacery (co generalnie trudne w Kalifornii nie jest, pogoda sprzyja). 

Ale to nie wszytsko. Jako że namolnie szukam pracy i nic z tego szukania jak na razie nie wynikło (aaaaaaaa!), zmuszona byłam z małżem pod pachą przeprowadzić się do domu jego rodziny na czas znalezienia wreszcie czegoś sensownego. Ma to swe dobre jak i złe strony (ekhem, nietrudno zgadnąć), ale... No i to jest właśnie to ale. Mamy ogródek. Duży, ładny, zapuszczony. Oto co Linuś z małżolem w nim nawyprawiali ostatnimi czasy :) 

Pozwólcie, że Wam przedstawię:

Kolegę koperka (po prawej stronie Mięta, trzymają sie wiecznie razem ;)



Koleżankę Kolendrę (swoją drogą, bardzo popularną tutaj!):


Państwo Szczypiorkowie :)


Bazylia:


Majeranek trzyma się już całkiem nieźle:


Po prawej stronie rosną nam bakłażanki, a z tyłu, z fioletowymi kwiatkami, tajska odmiana bazylii.

Gwiazda sezonu, Papryczka Chilli! (Mamy też papryczkę jalapeno, paprykę czerwoną i pomarańczową)


Już kwitnące cukinie (powiem Wam szczerze. że prędkość ich wzrostu mnie przeraziła, z niczego wykluły nam się trzy giganty):


Jeżyna (widoczne już pierwsze dojrzewające owoce! Yay! sasasasasa :D)


Dystyngowane pomidorki :D Wśród odmian pomidorów mamy też cherry tomatoes (te malusie), pomidory zielone (uwielbiam smażone zielone pomidory - fried green tomatoes!) i tzw. tomatilllos - specjalność kuchni meksykańskiej. Zobaczymy co z tego wyniknie :)



A tu jeszcze cebulka z czosnkiem:


No dooobra, wiem, że nie każdy ma w sobie krew ogrodnika... no ale musiałam się pochwalić, musiałam. Najbardziej lubię gotować sobie coś i wyjść do ogródka po np. szczypiorek. Jednak warzywa prosto z ogrodu to zupełnie inna bajka. Taaaaa... życie bezrobotnego ;) Zaznaczam, że wszystko nam tak urosło w przeciągu 2 - 3 miesięcy. To dopiero było zdziwienie! (Dla mnie, dla nikogo innego tu). 

Pochwaliłam się. Dobra, przyznawać się, kto jeszcze coś hoduje? ;)

Monday, May 7, 2012

Relaks, relaks!

Nie wiem jak Wy, ale Linusiaczek lubi czasami odstawić myślenie o efektach pielęgnujących na półkę i czasami się po prostu trochę porelaksować. Zwłaszcza porelaksować w towarzystwie ładnie pachnących specyfików.



Peeling o zapachu pomarańczy z kokosem The Secret Soap Store to mój hit wyjazdu do Polski. Odpreża, relaksuje i nieziemsko pachnie. A takiego właśnie odprężenia po serii stresujących dni i trudnych decyzji potrzebowałam. Niestety nie pamiętam dokładnie kosztu, ale wydaje mi się, że to było w granicach 20 zł. Wydajność taka sobie, dość szybko go zużyłam, ale było warto. Czasami człowiek musi po prostu użyć czegoś dla czystej przyjemności. (Nie musi??) Co do efektu wyszczuplającego to go pominę litościwym milczeniem - po co, ja się pytam, firmy zamieszczają takie bajki na opakowaniach? (Swoją drogą była kiedyś taka bajka od braci Grimm o Trzech Pomarańczach mi się już coś kompletnie pomieszało ? ;)


Po otworzeniu opakowania oczom naszm ukazuje się taki oto widok. Brązowe elementy wyglądają na cząstki prawdziwej laski cynamonowej. Używanie produktu jest bardzo przyjemne: drobinki są dość duże, ale nie bardzo ostre i ładnie zmiękczają i wygładzają skórę, nie kalecząc jej przy tym.

Co prawda łatwo przyszło, łatwo poszło, bo zużyłam go w błyskawicznym tempie, ale i tak jest to mój zimowy poprawiacz humoru :) Swoją drogą, zabawnie myśleć o zimie jak się przebywa na pustyni (gdzie obecnie jestem), aż trudno sobie przypomnieć jakie to uczucie :D

Pozdrawiam Was spod drzewka Joshuego! :)

Thursday, May 3, 2012

Ulubione palety CF

Uwaga, obecnie (czerwiec 2015) Stila i Almay znajdują sie na liście firm testujących na zwierzętach (Peta)!

Zdaję sobie sprawę, że mieszkam w Stanach i inne kosmetyki są dla mnie dostępne - zarówno cenowo (amerykańskie kosmetyki kosztują tu ułamek tego, co w Europie), jak i ogólnie pod względem tego, że są w regularnej sprzedaży na sklepowych półkach. Ta notka nie ma na celu narobienie Wam smaka na którąkolwiek z palet, tylko pokazanie, że firm produkujących kosmetyki bez cierpień zwierząt jest wciąż dużo i wiele z nich ma naprawdę fantastyczne kosmetyki.

Chciałabym dziś podzielić się z Wami miłością do moich 3 palet nietestowanych na zwierzętach i napisać dlaczego są moimi ulubionymi.

1. Stila Dream in Full

Stila Dream in full color palette

Ta paleta jest najnowszą w mojej kolekcji, kupioną (jakże by inaczej) na promocji. Jest to paleta ze świątecznej edycji limitowanej. Od początku urzekła mnie swoim projektem, ale nie byłam do końca przekonana z powodu wielkości cieni. Dlatego nie byłam pewna czy warto ją kupić i zdecydowałam się na taki pazerny krok po zobaczeniu prawie 50% przeceny ;)

Paleta zawiera:
- 29 kolorów cieni
- 6 róży i 1 bronzer
- oprócz tego w zestawie był także wodoodporny kajal (kredka do oczu) w czarnym kolorze.





Pokochałam tę paletę miłością odwzajemnioną. Kolory są piękne i nadają się do noszenia na co dzień, chociaż oczawiście możliwym jest wymalowanie czegoś na wieczór. Ładnie się ze sobą lączą, podobno łatwo je też dobrać z odpowiednim różem (trzeba iść po odpowiednich 'płatkach' palety). Malutkie cienie (trójkątne najbliżej środka) świetnie się nadają jako kolory eyelinera (można je używać na mokro).

Zestaw jest piękny i cieszy oko. W łazience wygląda jak małe dzieło sztuki. Cienie są świetnie napigmentowane, dają się dobrze rozetrzeć i ładnie ze sobą współpracują. Kolry błyszczące nie dają taniego efektu na oku, drobinki nie wędrują po twarzy. Jakość porównałabym chyba do cieni UD. Pozytywnie zaskoczyły mnie też róże - nie są bardzo mocno napigmentowane, dzięki czemu nadają policzkom delikatny zarumieniony wygląd, ale trudno jest zrobić sobie nimi krzywdę. Naprawdę pozytywnie mnie ta paleta zaskoczyła, polecam każdemu kto ma możliwość jej kupienia.



2. UD Naked



Tej palety nie muszę chyba nikomu przedstawiać ;) W moim posiadaniu jest już od poprzednich świąt Bożego Narodzenia, ale bardzo długo wstrzymywałam się z wydawaniem jednoznacznej opinii o niej.  Miałam co do niej mieszane uczucia. Przede wszytskim kupiłam ją, ponieważ łudziłam się że będzie to paleta idealnie nadająca się do makijażu do pracy. Jednak tu poważnie się rozczarowałam. Znaczna większość cieni w tej palecie jest cieniami z wykończeniem metalicznym lub błyszczącym i ja na przykład nie czuję się w takim błyszczącym makijażu w pracy komfortowo. Jednak muszę przyznać, że po kilkumiesięcznej przerwie ponownie odkryłam zalety tej palety. Nawet jeśli nie do pracy samej w sobie, na co dzień fantastycznie się nadaje. Kolory są piękne. Zresztą, same popatrzcie (większość z Was prawdopodobnie widziała zdjęcia tej palety pewnie już na wszystkich blogach ;):

Urban Decay Sin, Virgin, Naked, Sidecar


Urban Decay Sidecar, Buck, Half Baked, Smog, Darkhorse

Urban Decay Toasted, Hustle, Creep, Gunmetal

Oczywiście moją ulubioną częścią palety jest część lewa ;) Tak czy siak, przyznaję - ta paleta to też takie małe, kosmetyczne, dzieło sztuki.

3. Almay intense-i-color

Mój osobisty hit. Pokochałam tę paletę od jej kupienia, chociaż nie spodziewałam się po niej cudów.

Almay intense-i-color
Niestety paleta ta została wycofana ze sprzedaży :( Ubolewam nad tym strasznie, bo jest to jeden z moich naj naj najukochańszych kosmetyków. Za co darzę ją takim uczuciem? Nie wiem jak i nie wiem dlaczego, ale makijażu przy pomocy tej palety nie da się skopać. Po prostu się nie da. Raz dwa trzy, nalożyć, nieco rozetrzeć... i zawsze wygląda to tak samo dobrze i zawsze uwypukla mój kolor oczu. Poza tym makijaż trwa 3 minuty i wygląda perfekcyjnie. Naprawdę nie wiem jak to się dzieje (czary mary? ;) i wszystko jest na swoim miejscu. Poza tym kosmetyk był tani (ok 7$, nawet chyba nie), wydajny (używam już od 2 lat i końca nie widać), oczywiście nie testowany na zwierzakach, hipoalergiczny i po prostu niezawodny. Jak tu go nie kochać?

Oto moja trójca - moi absolutni faworyci. Nie są to jedyne palety jakie posiadam, ale te są paletami, które bez wahania kupiłabym jeszcze raz (z Almayem to w zasadzie zrobiłam, kupiłam jedną na zapas ;) Zachęcam was do szukania ulubionych kosmetyków wśród firm nietestujących na zwierzętach, w końcu one są, istnieją i wcale nie jest ich tak mało. 

Tuesday, May 1, 2012

Włosy o zapachu kwinącej wiśnii

Uwaga: obecnie (lipiec 2015) firma Organix znajduje się na liście testujących firm Pety!

Wygląda na to, że są już pierwsze efekty mojego ograniczonego ostatnio kupowania kosmetyków! W ostatnim czasie wydawanie pieniędzy na kosmetyki ograniczyłam do minimum i wreszcie moje zapasy zaczynają topnieć. Oczywiście do pełnych zużyć jeszcze sporo mi brakuje, ale już do tego powoli dążę.

Na początek powiem, że z mojej listy kosmetyków do wykończenia (notka Kosmetikmord) jeden produkt mnie przerósł i jest to odżywka Hugo Naturals :/ Próbowałam używać, ale jakoś wybitnie nie mam do niej serca. Dość dobrze radzę sobie z mydłem Eart Therapeutics i systematycznie ubywa mi mleczka 3 w 1 Korres.

W ostatnim czasie zużyłam wreszcie kolejny produkt z serii Organix Haircare - tym razem o zapachu  kwitnącej wiśni i żeń-szenia. Skusił mnie obiecujący zapach oraz promocja (nabyłam 2 szampony w cenie 1, obecnie testuję wersję z olejkiem z drzewa herbacianego). Starczył mi na ok 3 miesiące regularnego używania (co 1-2 dni), przy włosach do ramion.



Konsystencja jak przy wersji kokosowej: glut ;) Jak ktoś nie lubi, to nie polubi. Szampon jest gęsty i nie lubi wychodzić z opakowania, wstydliwy taki ;) Natomiast plusem jest to, że trudno nabrać go za dużo albo na przykład wylać.

Zapach bardzo przyjemny, delikatny, nieprzytłaczający.

Działanie podobne do szamponu kokosowego, acz włosy po tym są zdecydowanie bardziej miękkie. Przypominam, że moją największą zmorą są włosy delikatne i oklapnięte - tzw. efekt "wymoczka" ;) Lubię szampony nadające włosom objętość, nawet za cenę szorstkości i trudności w rozczesywaniu. Ten na pewno należy do grupy nie nadającej mojej czuprynie przylizanego wyglądu i za to go bardzo lubię. Użyty razem z olejkiem do włosów Amli (olejek wcześniej ma się rozumieć, szampon tylko do zmycia) zapewnia efekt w miarę pośredni, włosy są dalej dość puszyste, ale nie aż tak sztywne.

Czy polecam? Zależy od typu włosów. Nie polecam osobom mającym problem z włosami suchymi, sianowatymi albo puszącymi się. Nic z tej kombinacji: włosy puszące się plus Organix dobrego nie będzie. Co najwyżej efekt szopy na głowie. Natomiast do włosów cienkiech i delikatnych będzie jak znalazł. Osobiście lubię szampony Organix i coraz częściej zaglądam w ich kierunku w sklepie :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...