Sunday, August 21, 2011

Paczuszka z Etsy

Niedawno pisałam o jednym z moich odkryć stulecia w kategorii zakupy - czyli Etsy. Żeby nie być gołosłowną i ponieważ ciekawość zżerała mnie do granic możliwości, postanowiłam wziąć coś na spróbowanie. Mój wybór padł na wegańskie perfumki robione na bazie oleju jojoba.


Do wyboru miałam 20 zapachów i w ferworze walki wybrałam Orange Blossom, na śmierć zapominając, że zapach ten nie ma NIC wspólnego z pomarańczą, tylko z lekko miodowo-kwiatowym zapachem (u nas znane jako Neroli). "Za głupotę trzeba płacić" - pomyślałam, jednak, na całe szczęście, nie przyjdzie mi za nią płacić tym razem, gdyż czysty zapach neroli bardzo przypadł mi do gustu ( w mieszankach go często nie znoszę).

Zakup kosztował mnie 7.5$ (ok.22 zł), przesyłka była gratis. Paczuszka wysłana została dzień po zakupie ( a zakupiłam produkt w niedzielę), rozmowa z właścicielką przemiła. Zakupu dokonałam w tym sklepie na Etsy: SilverFirsFarm

Kiedy otworzyłam skrzynkę pocztową, pachniała do nieprzytomności kwiatami - cudowne przeżycie z rana! Okazało się, że zapach pochodził z dorzuconej mi do perfum próbki mydła - oczywiście o zapachu neroli. Cóż za przemiła niespodzianka, płacę 22 zł, nic nie muszę dopłacać do przesyłki i jeszcze dorzucają mi małą kosteczkę mydła? No bajer! Na fakturce dołączonej do zakupu mała własnoręcznie napisana notka, że mydełko zostało mi przesłane w zapachu neroli. No no no :)

A oto zdjęcie mydełka dołączonego do zakupu:


Serduszko na środku całkiem urocze ;)

No dobra, a teraz coś o samym olejku (mydła jeszcze nie próbowalam). Jak wiadomo, perfumki są w 100% naturalne, ich jedynym składnikiem jest olej jojoba i odpowiednia ilość olejku eterycznego (no, trudne do zrobienia to one nie były, ale jak bym miała sama je zrobić to nie wiem czy by mi się chciało). Byłam bardzo ciekawa jak takie perfumy trzymają się na ciele. Najpierw zaaplikowałam je na nadgarstki i byłam bardzo ale to bardzo rozczarowana - miałam wrażenie, że po pół godzinie już nic z zapachu nie zostało :( Na szczęście postanowiłam się nie poddawać i wypróbować nakładanie ich w inny sposób - i tak doszłam do wniosku, że najlepiej musnąć nimi miejsca zgięcia łokcia. Ten sposób okazał się dużo skuteczniejszy, na pewno nie ma rozczarowania po pierwszym dniu użycia. Żeby jednak zlożyć Wam jakąś sensowniejszą i rzetelniejszą relację, muszę go trochę dłużej poużywać.

Tak czy siak, cieszę się bardzo, że odkryłam tego typu perfumy bo - jak już wspominałam - nie lubię pachnieć jak wszyscy inni, a mam wrażenie, że na rynku niepodzielnie króluje kilka znanych zapachów perfumowych molochów. Poza tym zapach taki jest naturalniejszy i mniej uciążliwy dla otoczenia - czuję go ja i osoby siedzące blisko mnie, a nie cały pokój. Małż też nie narzeka, że nie może oddychać :D

Tyle na razie, jeśli zrobię jeszcze jakieś zakupy (co się niechybnie stanie, ponieważ jestem zachwycona profesjonalną obsługą - małe firmy bardzo dbają o klientów i jak widać profesjonalnie podchodzą do sprawy) to na pewno podzielę się wrażeniami :)

A któraś z Was używała już czegoś podobnego?

Saturday, August 20, 2011

Róże EDM

Stara miłość nie rdzewieje, czyli dziś o moich nawracających napadach uczucia do firmy EDM ;)

Korzystając z jednej z promocji, zakupiłam u nich znów kilka drobiazgów, m.in 2 nowe, tym razem pełnowymiarowe róże.

róże Everyday Minerals; zdjęcia w pełnym słońcu

Na innych blogach czytałam, że Summer Stroll wygląda w opakowaniu jak przerażająca pomarańcza - i truno się z tym nie zgodzić. Gdyby nie to, że widziałam swatche w necie to w życiu bym nie wpadła na to, żeby sobie sprawić taką jarzeniówkę. Kolor faktycznie wygląda w opakowaniu dość mocno (choć ładnie), na policzkach nabiera jednak takiego delikatnie brzoskwiniowego odcienia z dodatkiem delikatnych rozświetlających drobinek. Dla cer o ciepłym odcieniu jest po prostu idealny. (No... tak zgaduję, że idealny na podstawie własnego i kilku blogowiczek doświadczeń) .Kiedy kupiłam Summer Stroll, był on przeceniony o połowę - ponoć dlatego, że został wycofany z kolekcji, ale ja po cichu łudzę się, że do niej wróci. To znaczy tak się łudzę, że już dawno się tak nie łudziłam. I zęby zaciskam, bo chciałam być rozsądna i nie kupować w ciemno dwóch róży w cenie jednego, a teraz żałuję, bo już go nie moge kupić. Ten kolor jest bowiem piękny. Zakochałam się w nim bez pamięci.

Żeby zdjęciamu oddać jak najlepiej kolorki, postanowiłam cyknąć fotki w pełnym słońcu, na zewnątrz, ale w cieniu oraz w pomieszczeniu. No to jedziemy:

Swatche róży EDM: po lewej w pełnym słońcu, po prawej na zewnątrz, ale w cieniu

Snuggle wygląda z opakowaniu dość niepozornie, blado i nijako. Ot taki anemiczny kosmetyk ;) Nic nie zapowiada, że może dawać taki ładny rozświetlający, zaróżowiony efekt na policzkach. Na dłoni zmienia się w ładny cukierkowy różowy, acz na policzkach daje znacznie subtelniejszy efekt - ani za jasny ani za ciemny. Taki po prostu świeży, jak płatek róży.

Zdjęcia pod odrobinę innym kątem, po lewej w cieniu, po prawej w zamkniętym pomieszczeniu pod oknem

Szczerze mówiąc kupiłam je w celu używania jako cieni do powiek - kolorki są delikatne, lekko rozświetlające, ale bez drobinek brokatu (czego nie znoszę do makijażu dziennego), mają piękne letnie kolory. Róże te jednak tak bardzo zaskoczyły mnie swoim efektem na policzkach, że zaczęłam ich używać zgodnie z przeznaczeniem (tym bardziej, że jako cienie do powiek są jednak bardzo bardzo delikatne i nie do końca o taki efekt mi chodziło). Oba róże pochodzą z kategorii "Sheen". W pudełeczku znajduje się 5,5 g produktu (to jest, zdaje się, opakowanie 20 gramowe, w którym znajduje się 5g produktu - nigdy nie wiedziałam jak to działa, ale jakoś tak ;) Jest w nim w każdym razie naprawdę wystarczająco produktu, ponieważ policzki wystarczy delikatnie musnąć i już widać na nich różnicę (na szczęście na plus).

Pelnowymiarowe opakowanie kosztuje w Stanach 9$ = mniej więcej 26 zł. Za Summer Stroll zapłaciłam połowę ceny (4.5$ = ok. 13 zł), czyli prawdę mówiąc grosze. Przesyłka była darmowa (promocja), w paczuszce zamówiłam też darmowe próbki podkładu (dostałam 5).

Ogólnie to nie wiem czy nazwałabym je swoim kosmetykiem wszechczasów, może tak, może nie. Chyba muszę mieć szersze spektrum do porównań. Chociaż muszę przyznać, że mimo iż wciąż szukam swoich ideałów w tej kategorii i wciąż próbuję nowej firmy, systematycznie odstawiam EDM tylko po to, żeby znów do niego wrócić ;) Myślę, że sięgnę też po inne propozycje kolorystyczne z ich strony.

Osobom, które śledzą mojego bloga od niedawna pragnę donieść, że opisywałam już kiedyś róże EDM na moim blogu - konkretnie rzecz biorąc w TEJ NOTCE. Zapraszam osoby ciekawe moich odczuć w stosunku do matowych róży EDM, tu tylko chciałabym, dla przypomnienia, wkleić ponownie stare swatche ( a w zasadzie jeden):


Wednesday, August 17, 2011

Ekologiczne oczyszczanie i czyszczenie

Notka dziś nieco odmienna, ponieważ zainspirowały mnie do niej moje wojaże po googlach. Z początku notka miała być o hydrolatach, ale podczas szukania i czytania co w trawie piszczy trafiłam przez przypadek na pewną ciekawostkę w necie. Otóż całe moje wielkie poszukiwania zapoczątkowała chęć znalezienia czegoś takiego jak Biochemia Urody w Stanach (zazwyczaj wszystkie nowości tego typu w Polsce przychodzą do nas z  zagranicy i jeśli znajdę coś u nas, to jestem w stanie znaleźć to gdzieś indziej). Oczywiście znalazłam tonę stron z hydrolatami, olejami, masłami, maseczkami, składnikami kosmetyków... poza myjącym olejkiem pomarańczowym z BU, który kocham pasjami. To z kolei zainspirowało mnie do tego, żeby poszukać co nieco o czyszczących olejkach.... ;)




Okazało się, że czysty olejek pomarańczowy jest tutaj bardzo popularny i można znaleźć mnóstwo jego zastosowań. Oto co znalazłam:

- czysty stężony olejek pomarańczowy jest na tyle silny, że może nawet wyżreć plastik. Dlatego też odrobinę rozcieńczony można z powodzeniem stosować jako środek czyszczący takie upierdliwe osady jak osady na grillu, kuchenkę, zabrudzone podłogi i kafelki. I wszystko to całkowicie naturalnym środkiem, otrzymywanym ze skórki pomarańczowej!

- jako środek polerujący i czyszczący do drewna - no w końcu jest to też olejek, czyli drewna nie rysuje ;)

- mycie olejkiem pomarańczowym może pomóc pozbyć się insektów typu mrówki w nietoksyczny sposów. One nie znoszą tego zapachu

- podobno pomaga pozbyć się klejących powierzchni po odklejeniu nalepek z przedmiotów - pewnie wszystkie znamy ten problem kiedy to po odklejeniu czegoś z opakowania (np ceny), wszystko klei nam się do palców

- w aromaterapii jako środek antyzapalny, poprawiający humor (na depresję czy chandrę), znalazłam nawet jego zastosowanie jako afrodyzjak :D (pamiętajmy jednak, że do wszystkich tych rzeczy należy używać roztworu olejku pomarańczowego z innymi substancjami, np. z innymi olejkami)

Ale to jeszcze nic, drogie Panie, okazuje się, że olejek pomarańczowy może być dobrym i ciekawym komponentem wszelkiego rodzaju kosmetyków oczyszczających naszą buzię. Sama buszując po internecie znalazłam co najmniej kilka przepisów na tego typu specyfiki, tu chciałabym zaproponować Wam jeden z najprostszych:

Przepis na pomarańczowy olejek oczyszczający:

4 łyżki olejku ze słodkich migdałów
4 łyżki oliwy z oliwek
1 łyżeczka do herbaty vitaminy E w oleju
10 kropelek czystego olejku pomarańczowego

Składniki przelewamy do szklanej buteleczki, wstrząsamy kilkakrotnie i..gotowe! Na twarz można nakładać przy pomocy delikatnej szmatki.
Przepis pochodzi ze strony http://dailydelights.sheknows.com/articles/823915/how-to-make-homemade-facial-cleanser

Ekologiczny środek czyszczący, środek poprawiający humor, afrodyzjak i mleczko oczyszczające w jednym? Ja w to wchodzę bez wahania! :)

Monday, August 15, 2011

Etsy, czyli sklepowy strzał w 10

Korzystając z tego, że wciąż mam ociupinkę czasu na zajmowanie się blogiem, chciałabym Wam przedstawić moje najnowsze odkrycie. Chodzi o :

Sklep internetowy Etsy,

a szczególnie o jego dział Bath & Body. Na stronach Etsy odnaleźć możemy praktycznie wszystko, od wyszywanych ciuchów, robótek własnej roboty, poprzez bizuterię, meble i właśnie kosmetyki.
Bath&Body położyło mnie na łopatki, ponieważ aż roi się na nim od własnoręcznie zrobionych mydełek, maści, peelingów, perfum, perfum w kremie (tzw. solid perfume), cieni do powiek, odżywek do włosów i innych cudeniek. Jest to raj dla osób lubiących nowinki kosmetyczne i niekomercyjne sklepy. Moimi hitami były, na przykład, perfumy - olejki bądź perfumy o zapachu japońskiej wiśni w kremie. Już nic nie mówiąc o maśle Shea do ciała o zapachu pomarańczowo-czekoladowym. Kiedy pierwszy raz weszłam na tę stronę to po prostu wszystko chciałam mieć (nie mówiąc już o tym co się działo jak wlazłam w dział biżuterii). Tak czy siak, polecam każdemu, kto szuka własnoręcznie zrobionych kosmetyków, bardzo często wegańskich, od małych rodzinnych firm bądź nawet prowadzonych przez jedną osobę, zazwyczaj w 100% naturalnych i to za całkiem sensowną cenę. Dodatkową zaletą jest to, że osoby i sklepy na Etsy zazwyczaj wysyłają do wszystkich krajów świata - a przesyłka naprawdę jest sensowna. Kolejnym atutem jest to, że można płacić przez PayPal, co jest bardzo wygodne.

Co zapoczątkowało moją miłość to Etsy? Przede wszystkim recenzja jakiś nowych, innych od wszystkich perfum (czasami lubię rzeczy nie na masową skalę), zrobiona przez jedną z moich ulubionych YT-berek AMerykanek. Jak pewnie zauważyłyście, zazwyczaj buszuję po niemieckich kanałach na YT, ale Renee jest po prostu super - na dodatek coraz częściej zaczyna wspominać w swoich filmikach o testowaniu o zwierzętach i choć wciąz nie przestawiła się na nietestowane kosmetyki w 100% to jednak często robi recenzje nietestowanych kosmetyków. Tu recenzja perfum 1 Hand Washes The Other (chwilowo, nie wiem czemu, niestety niedostępne na Etsy).



Powiem szczerze, że chodzę ostatnio często po forum i po różnych blogach, bo akurat mam jeszcze ociupinkę wolnego czasu i próbuje się zorientować co w trawie piszczy. Niektóre blogi całkiem fajne, muszę przyznać. Jednak tak szczerze? Zaczęłam się zastanawiać czemu tak wielu kobietom w głowie się nie mieści, żeby porzucić testowane kosmetyki na konto tych bardziej etycznych. Nie rozumiem tego zachwytu testowanymi kosmetykami. Tak serio, serio, bez niepotrzebnego nawracania ludzi. Dla mnie one wszystkie są takie same, różnią sie odrobinkę kolorem, może konsystencją itd. Rimmel, L'Oreal, a już na pewno Maybelline i MNY - przecież to jest ta sama klasa, rodzaj, przedział cenowy. Może trochę rozumiałabym jeszcze Max Factora, bo on przynajmniej, takie miałam wrażenie, odrobinę odstawał w swojej kategorri cenowej. No ale przecież, jeśli już tak bardzo zalezy nam na tej kategorii cenowej, zawsze jest też Revlon, Catrice, Essence, Vipera, Joko, Paese, IsaDora, Wibo, Bell, MySecret, Sensique, Gosh, ArtDeco itd itp. Rozumiem, że my, kobiety, lubimy po prostu nowości, świecidełka i zakupy, ale jakoś nie widzę czemu koniecznie potrzebujemy do tego najbardziej pospolitych kosmetyków ze sklepowych półek. Może któraś z Was potrafi mi to wytłumaczyć? No dobra, nie marudzę, tak tylko chciałam wtrącić. Bo dla mnie na przykład takie Etsy ma znacznie więcej uroku i znacznie więcej oryginalności niż osiągalne niemal na wszystkich kontynentach, tak samo wyglądające produkty.

Saturday, August 13, 2011

Sos dla swędzącej skóry głowy

Ostatnio na moim ciele panuje prawdziwa Sodoma i Gomora. Na twarzy mnie obsypało, zaczęły wypadać mi na potęgę wlosy (??), do tego wszystkiego zaobserwowałam bardzo nieprzyjemne uczucie swędzenia skalpu od czasu do czasu. Mam wrażenie, że to moje ciało mści się za niechlujne karmienie go podczas wakacji (pod koniec wymarzonego urlopu nie było już..ekhem ekhem, pieniędzy na zdrowe odżywianie, więc jadło się tanio i szybko :>), ale na wszelki wypadek zmieniam pielęgnację włosów, odstawiam wszelkie używane kremy i specyfiki do twarzy oraz być może złapię nawet jakieś suplementy. Dietę oczywiście już zmieniłam na zbilansowaną, pożywną i zdrową, ale efekt po tygodniu tak szybko się pewnie nie pojawi, więc na to poczekam cierpliwie.

Dziś chciałam więc wam zdradzić moje SOS dla swędzącej skóry głowy. Drapanie nic nie pomoże, czesanie też nie, mycie nie pomaga, ale jest coś, co powoduje u mnie natychmiastową ulgę - i jest to żel aloesowy,

O moim ulubionym żelu Jason Natural Cosmetics pisałam W TEJ NOTCE na moim starym blogu, ale, dla przypomnienia, wkleję Wam zdjęcie tego specyfiku:

Jason Natural Cosmetics żel aloesowy
Nałożony na skórę głowy żel przynosi natychmiastową ulgę. Ponieważ się nie klei, włosy nie wyglądają na oklapnięte i absolutnie nie trzeba ich myć po takim zabiegu. Kiedyś, używając go regularnie, zaobserwowałam, że pojawiło mi się na głowie dużo nowych, króciutkich włosków, więc być może ten żel nawet stymuluje porost nowych włosów. Trochę także podnosi włosy u nasady (ale naprawdę minimalnie), więc czasami poprawia też ich wygląd, żeby nie były takie oklapnięte.

Jedyne, co musimy zrobić to wmasować żel w skórę głosy. Możemy go też zwyczajnie wklepać, jeśli ktoś woli, ale ponoć masowanie jest lepszym rozwiązaniem.

Kolejnym plusem tego produktu jest naturalny skład - normalnie jestem bardzo ostrożna z tym, co wklepię gdziekolwiek w okolice moich cebulek włosowych, ale ten żel nie stresuje mnie w ogóle. Jednym słowem - polecam wypróbować. Jak pisałam w poprzedniej notce, w Polsce do dostania m.in. w sklepie www.helfy.pl.

Edit: jak już piszę o tym dobrym składzie to go chociaż dopiszę ;)

Skład: Aloe Barbadensis (Aloe Vera) Leaf Gel, Aqua (Purified Water), Vegetable  Glycerin, Allantoin, Polysorbate 20, Panthenol (Vitamin B5), Potassium Carbomer, Arginine, Natural Menthol, Benzyl Alcohol, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Chlorophyllin - Copper Complex, Fragrance Oil Blend. 

Thursday, August 11, 2011

Słońce, słońce

Eeech, w minerałkach najbardziej na świecie nie znoszę dobierania koloru podkładu. Róże to jeszcze przynajmniej zabawa, można kombinować, używać jako cieni, testy podkładów mnie kosztują za dużo nerwów. Po prostu nie mam cierpliwości, bo ilość dostępnych odcieni jest porażająca. Niestety, podczas tego lata siedziałam tyle na słońcu, że zbrązowiałam o naprawdę kilka ładnych tonów - do tego stopnia, że chociaż normalnie kupuję zawsze odcienie fair (nawet nie light, light jest zazwyczaj za ciemny), to obecnie potrzebują coś z przedziału medium. Już nawet złożyłam z ostatnim zamówieniem prośbę o wysłanie mi darmowych próbek podkładów EDM (Everyday Minerals) wraz z moimi różami i pędzelkami (o tym w kolejnej notce), ale wciąż nie mogę się zebrać, aby je wypróbować. Poza tym stosowanie podkładu w taka pogodę jaką ja tu mam (30-39 stopni ciepła) graniczy trochę z szaleństwem - nie wiem czy zrobiłabym czegoś takiego swojej buzi. No ale wkrótce wracam do roboty, a w robocie klima przykręcona jest na maksa i jakoś tez trzeba się prezentować.

W związku z powyższym wpadło mi dziś do głowy, że mam odłożony w pudełku produkt, który w zimie był dla mnie zdecydowanie za ciemny, a który wydaje się być idealny na taką okoliczność: chodzi o Kiss My Face Tinted Moisturizer. 


Kiss My Face Tinted Moisturizer
Dlaczego jest to dobra opcja? Ponieważ nie jest to podkład w dosłownym tego słowa znaczeniu, ale spełnia funkcję quasi - podkładu. Jest to swego rodzaju krem nawilżający, ale nadający kolor ( a przy tym ujednolicający nasz własny). Produkt ten zawiera filtr przeciwsłoneczny i choć jest to zaledwie SPF 8, to - jak dla osoby tak niezdyscyplinowanej jak ja - lepszy krem z marnym filtrem w garści niż filtr z prawdziwego zdarzenia na dachu ;)

Pierwszy raz o tego typu produkcie usłyszałam na Wizaż.pl i byłam bardzo zdziwiona, ponieważ nigdy wcześniej nic mi takiego nie wpadło w oko. Dlatego też gdy, podczas zakupów w Wholefoods, wpadło mi w ręce takie cudo, postanowiłam je wypróbować.

Cena tego wyniosła 10$ = mniej więcj 30 zł. Nie jest to tanio na polskie warunki (na warunki tutaj to całkiem przyzwoicie, bym powiedziała), ale Kiss My Face jest jedną z tych eko nietestujących na zwierzakach firm no i cóż - za takie coś zazwyczaj płaci się tu więcej. Poza tym produkt nie zawiera żadnych składników odzwierzęcych.

Skład: Water, Glyceryl Caprylate, Glyceryl Stearate, PEG - 100 Stearate, Isopropyl Palmitate, Peg - 12 Dimeticone, Polysorbate 60, Kaolin, Ascorbid Acid (Vitamic C), Lecithin, Bentotite, Mica, Iron Dioxide, Sorbic Acid, EDTA, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Phenoxyethanol.

Dodatkowo wyróżniono grupę składników aktywnych: active ingredients
Ethyl Methoxycinnanate 7,5%
Titanum Dioxide 3%

Skład więc wygląda nieco przerażająco, ale powiem szczerze, że nie zamierzam się zrazić - jak pewnie część z Was, która śledzi moje wypowiedzi od pewnego czasu zauważyła, nie jestem purytanką kosmetyki naturalnej i do każdej przesady podchodzę ostrożnie.

Niestety nie mogę za bardzo zrecenzować działania produktu ponieważ dopiero użyłam go 2goi raz w życiu (pierwszy raz musiałam natychmiast zmyć, bo był zdecydowanie za ciemny), dlatego tez przedstawiam Wam go bardziej jako nowinkę i opiszę wrażenia jak go trochę potestuję. Jedyne co mnie nieco wnerwia to to, że teraz jest ociupinkę za jasny, no ale z tym mogę żyć, biorąc pod uwagę, że wszystko inne mnie w tym momencie bieli.

Kupić można go na pewno na www.ebay.com oraz www.amazon.com. Widziałam go także na stronie vitacost.com i to znacznie tańszy, jednak strona ta niestety nie wysyła do Polski :( (Podaję dla osób podczytujących mojego bloga i mieszkających za granicą).

Wednesday, August 10, 2011

1. Zadbana kobieta - kwestia gustu, stylu i mody.

Tak jak obiecałam, chciałabym dzisiaj zacząć pierwszą notkę z serii Zadbana Kobieta. Nie bez powodu zaczęłam od ciuchów oraz sposobu ubierania - w końcu jest to w pierwszej mierze nasza wizytówka, pierwsza rzecz, po której można nas poznać. Chciałabym dać Wam kilka rad wynikających z własnych obserwacji.

Dzisiaj najbanalniejsza pod słońcem rada odnośnie doboru ubrań. Oczywiście z ubraniami sprawa nie jest prosta, ponieważ ubrania spełniają kilka funkcji - między innymi możemy przez nie wyrazić siebie, własny styl i charakter, nierzadko artystyczne pasje, nie zapominając oczywiście o tym, że od razu da się poznać, na jaką to okazję właśnie się wybieramy (co innego na randkę, co innego do biura), czasami statusu materialnego (normalni ludzie nie pomykają w kostiumach Armaniego na spacer po mieście) itd itp. Ja tylko chciałam dodać swoje trzy grosze apropos tego, jak wyglądać i czuć się dobrze w każdej sytuacji, niezależnie od funduszy czy upodobań.

A) Styl a moda to dwie różne rzeczy.

Zadbana kobieta wcale nie równa się kobiecie modnej. Znam wiele kobiet ubierających się bardzo modnie, a niestety sprawiających wrażenie kompletnie niezadbanych z powodu lekceważenia pewnych starych jak świat zasad ubioru. Moim skromnym i osobistym zdaniem znacznie ważniejszy od najnowszych trendów jest styl. Znalezienie własnego stylu zajmuje niekiedy trochę czasu, ale jest niejako wizytówką kobiety. Dlatego po znalezieniu własnego stylu można bawić się w dodawanie do niego pewnych elementów tego, co jest modne. Tu jednak jedna podstawowa zasada:

Kobieta z własnym stylem nigdy nie założy czegoś, w czym wygląda naprawdę źle tylko dlatego, że jest to modne. 


Tak więc pierwsza i wydająca się kompletnie banalną rada: znajdź swój styl (nieważne czy jest to styl sportowy, kobiecy, dziewczęcy, kokieteryjny, klasyczny, elegancki, biurowy, wesoły, można nawet zmieniać style w zależności od okazji, styl może się przejawiać w określonym sposobie łączenia ciuchów, preferowaniu określonych krojów sukienek, pewnych kolorów, pewnych zdecydowanych połączeń itd itp). Chodzi o to, żeby w stroju wyrażać też w pewien sposób swój charakter. Od razu przypomina mi się moja przyjaciółka, która na ważny egzamin obok stroju galowego (czarna elegancka spódnica, biała bluzka z kołnierzykiem) założyła kolczyki - barany, czym kompletnie rozłożyła na lopatki zarówno innych studentów, jak i profesora. No bo przecież elegancko była ubrana, prawda? Tylko z uszu zwisały jej zadziornie 2 baranki. Ale babka ma poczucie humoru i głowę na karku, więc w taki sposób jej charakter znalazł ujście. Oczywiście jej prześmieszne kolczyki w osły, owoce, biedronki albo inne takie stały się niejako jej wizytówką po tym incydencie ;)

B) Każdy ma pewne atuty, które należy uwypuklić i mankamenty, które dobrze by było zatuszować.

Zasada numer dwa: zadbana kobieta nie nosi ubrań, które podkreślają jej słabe strony ani takich, które tuszują to, czym powinna się chwalić. Ubraniami naprawdę można wiele zdziałać. Odpowiedni dobór wzorów czy krojów pomaga manipulować trochę naszym wyglądem. Np. ładny biust dobrze jest podkreślać kopertowym dekoltem, ładne wcięcie w talii odpowiednio skrojonymi (najlepiej dopasowanymi) bluzkami, zgrabną pupę podkreślającymi nasz atut spodniami. Brak ładnej figury (w sensie proporcji) łatwo zatuszować dobrze skrojonymi sukienkami (ładne wcięcie w talii i rozkloszowany dół), za chude nogi - długimi spódnicami bądź luźniejszym typem spodni, masywne uda odpowiednią długością i krojem spódnic, brak talii - ładnie wykrojonymi tunikami. Za krótkie nogi można optycznie wydłużyć jasnymi spodniami z podwyższonym stanem i krótszymi topami. Dziewczyny, możliwości są ogromne, wykorzystajcie je!

C) Znajdź kolory, w których dobrze wyglądasz.

Każda z nas ma kolory, w których wygląda wyjątkowo korzystnie oraz kolory, w których wygląda jakbyśmy nie opuszczali łóżka przez tydzień z powodu zapadnięcia na rzadką tropikalną chorobę. Nie ma osoby, która wyglądałaby dobrze w każdym kolorze (chyba że z pomocą odpowiedniego makijażu, ale to już inna kwestia). Znajdźcie je! Zatrudnijcie do tego koleżanki, mamę, siostrę, znajomych, obserwujcie reakcje otoczenia. Ja na przykład sama zauważyłam, że przy noszeniu szarości bądź kolorów ziemi często dostawałam pytania o to czy źle się czuję i czy ja może nie jestem chora? Po jakimś czasie zauważyłam też, że dostaję komplementy zawsze gdy ubieram się w intensywnie ciepłe odcienie - najlepiej koral i czerwień. "Och, chyba wreszcie odpoczęłaś co, ładnie wyglądasz". Moja rada - unikajcie kolorów, w których wyglądacie na zmęczone, z którymi gryzie się wasza cera itd. Jest to bardzo prosta rada, nie wymagająca wiele czasu ani wysiłku.

D) Jeśli masz ubrania w kolorach, w których Ci wybitnie nie do twarzy, wykorzystaj trik z apaszką.

Najprostsza sprawa pod słońcem - ożyw swoją twarz apaszką. Jeśli jesteś osobą bardzo zabieganą, po prostu skompletuj sobie 2 zestawy apaszka + torebka w podobnym kolorze, dodawaj je do stroju w kolorze niezbyt pasującym (ja np. zakładam często łosoś bądź pewne odcienie turkusu do szarego, eleganckiego stroju) i wyjście z domu powinno nastręczać mniej trudności.

E) Zadbany wygląd w każdej sytuacji.

Kto z nas nie zna tego upokarzającego uczucia kiedy, siedząc w domu w wyciągniętym dresie, poplamionej koszulce i bez makijażu, pojawia nam się w drzwiach niezapowiedziany gość. Pół biedy jeśli to listonosz przynoszący nam paczkę z Biochemii Urody lub iherbu ;), kłopot zaczyna się gdy chłopak, z którym coś zaczęłaś kręcić nagle postanowił wpaść, bo "był w okolicy". Jak uniknąc takich wpadek? Najprostsza rzecz pod słońcem to nosić po domu tylko i wyłącznie koszulki w naszym kolorze (oczywiście bardzo wygodne). Naprawdę po domu nie trzeba nosić koszulek Calvina Kleina ani jedwabnych koszulek za 100 zł, w związku z tym kilka bazarowych koszulek w idealnie dobranym pod nas odcieniu nie powinno być majątkiem. A efekt ładniejszej buzi murowany.
Kolejny trick - siedzisz w domu bez makijażu, przez co wyglądasz na zmęczoną, z podkrążonymi oczami i zmęczonym spojrzeniem? Po cichu modlisz się, żeby nikt Cię nie widział w takim stanie? Najprostsze rozwiązanie (wyczytałam kiedyś na Wizażu, nie był tu mój pomysł) - dosyp trochę mineralnego korektora do kremu pod oczy, którego regularnie używasz. Dzięki temu za każdym razem gdy użyjesz kremu pod oczy w domu, cienie pod oczami będą wydawać się mniejsze, a kolor sinych obwódek zneutralizowany. Oczywiście, żeby nie obciążać skóry wokół oczu makijażem podczas leniwych weekendów czy wieczorów bez sensu jest nakładać ciężki korektor pod oczy, ale korektor mineralny powinien być delikatny, ledwie widoczny i najmniej szkodliwy. Jeśli Twoją zmorą nie są cienie pod oczami, tylko inne niespodzianki na buzi, taki sam trick możesz zrobić z kremem to twarzy, którego używasz. Tym oto sposobem pozbawiłaś się właśnie zmęczonej cery i ziemistego wyglądu. Jedyne co pozostaje w takiej sytuacji to awaryjna szminka ;) Moja rada - znajdź odcień pomadki, która powoduje, że wyglądasz świeżo bez pełnego makijażu. Dzięki temu w ciągu 2 sekund, jakie pozostają po odkryciu kto stoi za drzwiami, unikniesz kompletnej wpadki.~

F) Na koniec dobra wiadość dla wszystkich - piękno się dziedziczy, ale bycia atrakcyjną można się nauczyć.

Nie każda kobieta może być prawdziwą pięknością, ale każda może być kobietą naprawdę atrakcyjną. Piękno to rysy twarzy i dane nam parametry, atrakcyjność to wszystko wokół. Piękne kobiety często giną w tłumie kobiet atrakcyjnych i zadbanych, nie wiedząc nawet o potencjale, który w nich drzemie. Atrakcyjne kobiety nierzadko uchodzą za kobiety piękne. Nie raz słyszałam od kolegów, że jakaś kobiety jest piękna, pomimo że obiektywnie pieknością na pewno nie była. I co z tego? Na swój sposób była piękna! Kochane, wszystko zależy od nas i od naszych decyzji.

Czekam na wskazówki jakie są Wasze metody na zadbany wygląd w kwestii ubrań, zwłaszcza jak uniknąc wpadki podczas siedzenia w domu :)

Monday, August 8, 2011

Pora na recenzję

Wreszcie udało mi się uzyskać z powrotem połączenie z internetem. To cut a long story short (czyli żeby was nie zanudzać niepotrzebnymi nikomu szczegółami) wprowadziliśmy się właśnie z mężem do nowego mieszkanka, w związku z czym była przy tym kupa zamieszania, przenoszenia w rękach, szukania, tachania, załamywania się itd. W związku z przeprowadzką nasunęła mi się również kupa myśli, nawet tych dotyczących kosmetyków ale o tym później, w kolejnej notce. Dziś nie chcę Was zanudzać paplaniną, tym bardziej żechciałam opublikować wreszcie od dawna odkładaną przeze mnie recenzję.

Na początek jedno zastrzeżenie co do recenzowanego przeze mnie produktu. Nie mam co do niego 100% pewności, iż nie jest testowany na zwierzętach. To znaczy nie zrozumcie mnie źle - według mojej najlepszej wiedzy, według wiedzy dwóch pań ekspedientek w sklepach eko oraz wedle położenia geograficznego (to znaczy na półce ;) ewidentnie między innymi nietestowanymi na zwierzętach kosmetykami), produkt ten powinien być całkowicie bezpieczny. Niestety, mimo moich najlepszych chęci nie udało mi się nakryć nigdzie strony producenta, zaś strona dystrubutora od razu przekierowuje na sklepy online, gdzie rzeczony produkt można KUPIĆ (ale żeby go przy tym opisać to po co, a jakże). Jedyną wzmiankę o firmie Alvera zawiera TA STRONA Mimo wszystko postanowiłam umieścić Alverę  na moim blogu, ponieważ wedle mojej najlepszej wiedzy, poszukiwań, przeczuć, rozmów - powinna być bezpieczna. W razie gdyby ktoś z Was posiadał jednak informację, że coś z nią nie tak (no..niekoniecznie, że jej piatej klepki brakuje ;) ), to proszę o komentarz bądź inną formę kontaktu (ze mną, nie z dezodorantem rzecz jasna).

Chodzi o ten produkt:


Cena dezodorantu waha się od miejsca i od sprzedawcy, ale generalnie oscyluje gdzieś między 3-5$ (10-15 zł), co nie jest może jakąś wybitną okazją, ale jak na dezodorant "all natural" (czy jest on tak w 100% naturalny to ja osobiście pewna nie jestem, choćby dlatego, że zawiera parfum, który nie zawsze jest tolerowany przez wielbicielki kosmetyki naturalnej, skład jednak na pewno nie przeraża), kupiony w eko sklepie - nie można narzekać. Alvera nie ma swojej strony, jest jednak do dostania na przeróżnych stronach sklepów internetowych, dlatego też zdecydowałam się zamieścić tu jej recenzję.

Składniki: 75% Aloe Vera Gel, Herb Water (containing Arnica, Calendula, Gentian Root and Coriander), Alcloxa (contains allantoin), Glyceryl Stearate, Gum Arabic, Whole Oat Protein, Witchhazel, Grapefruit Seed Extract, Comfrey, Tea, Fragrance. 






Rozszyfrowanie na ile dany skład jest faktycznie naturalny pozostawię jednak osobom bardziej znającym się na rzeczy niż ja ;)

Co mogę powiedzieć. Używam tego dezodorantu od kilku ładnych miesięcy (konkretnie od kwietnia), czasami naprawdę w sytuacjach ekstremalnych (przeżył ze mną biwakowanie po pustyniach i Parkach Narodowych w USA w temperaturach sięgających 39 stopni w cieniu, nie chcę nawet myśleć ile w słońcu), w związku z czym mogę powiedzieć, że przetestowałam go naprawdę... gruntownie (w przenośni i dosłownie, biorąc pod uwagę to nieszczęsne nocowanie pod namiotem). Oczywiście, nie jest to Wróżka Bezpotowa, że tak powiem i nawet on nie poradzi sobie z takimi temperaturami totalnie przez 12h, ale muszę powiedzieć, że jakiś okropnych zapachów unoszących się w samochodzie nie zaobserwowałam. Nie czułam się nieświeżo (jeśli oczywiście można w ogóle mówić o uczuciu świeżości w sytuacjach, gdzie nawet kaktus wydaje się nie być pierwszej świeżości :>) i nie mogę tak naprawdę narzekać. Tu jednak małe "ale": nie jest to antyperspirant, tylko dezodorant, nie polecałabym go więc osobom, którym zalezy na zatrzymaniu wydzielania potu. Druga sprawa to taka, że, zaaferowana działaniem Alvery, postanowiłam dobrodusznie kupić wersję bezzapachową  mojemu małżowi, co by chłop znalazł sobie wreszcie jakiś działający, nietestowany na zwierzakach dezodorant i - niestety - ale dla niego nie był wystarczający. W związku z czym wnoszę, iż dezodorant ten może nie być najlepszą opcją dla osób, które mają wybitny problem z poceniem się.
No to teraz w skrócie, co w nim lubię:
a) jak na dezodorant naturalny przystępną cenę; działa tak samo dobrze jak prawie 10 razy droższy dezodorant Dr Nony (ale o tym w innej recenzji)
b) bardzo przyjemny delikatny zapach (taki odrobinę migdałowy, ale nie jakiś wybitnie sztuczny), bardzo mi podszedł
c) bardzo dobre jak dla mnie działanie, nawet w lecie radzi sobie świetnie
d) delikatny i niepodrażniający nawet po goleniu (pewnie dlatego, że zawiera alantoinę)
e) dostępna wersja bezzapachowa
f) u mnie dość łatwo dostępny, w zasadzie prawie każdy szanujący się eko sklep ma go w ofercie; ma go także w ofercie tak ukochany u nas na Wizażu sklep iherb.com
d) fakt, że nie jest to antyperspirant - do tych odnoszę się z dużą dozą niepewności
e) nie klei się, czego niemiło doświadczyłam z naturalnymi sztyftami

Osobiście uznaję go niniejszym za jedno z moich odkryć roku ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...