Dzisiaj kolejna notka o tuszach do rzęs - tym razem takie małe porównanie działania. Miały być zdjęcia efektu na oczach, niestety obecne światło mi to uniemożliwiło. Jeśli coś się zmieni z pogodą, to spróbuję nadrobić :)
Dziś w szranki stają tusze wysokopółkowe (Urban Dacay) z tuszami z drogerii (Catrice). Nie do końca wiem co powiedzieć o firmie POP Beauty, ponieważ cenę ma porównywalną z cenamiSmashboxa, Stili czy Urban Decay, jednak mało o tej firmie wciąż wiem. Dla dokładniejszej analizy tusze używałam jakieś czas same, a jakiś czas naprzemiennie wszystkie 5, żeby móc porównać efekt na rzęsach. Dodatkowo do zabawy zaprosiłam kuzynkę, który ma zupełnie inne rzęsy ode mnie. Ja mam bardzo długie, mocne, ale potrzebujące pogrubienia, ona ma malusie, króciutkie, zdecydowanie wymagające sporego wydłużenia (inaczej ich nie widać).
Typowy już dla mnie element recenzji tuszu do rzęs, czyli porównanie szczoteczek. The Giant z Catrice oczywiście zainteresowała mnie szczotą. Przez ten wabik ją kupiłam. Tarte i drugi tusz Catrice mają dość podobne szczoteczki w kształcie, z tym że szczoteczka Tarte jest plastikowa i bardzo gęsta, lepiej radzi sobie z rozczesywaniem rzęs.
Na pierwszy rzut pójdzie tusz Tarte, a dokładnie jego dwie próbki, które pokazywałam w innej notce (klik). Dwie próbki kosztowały mnie 10$ (plus podatek), czyli tak mniej więcej 30zł (normalnie ceny jednego pełnowymiarowego tuszu to około 17-20$, czyli prawie 60 zł). Tusz nie jest tani, ale jest naprawdę fantastyczny. Szczoteczka z bardzo zbitym włosiem (plastikowym) jest zadziwiająca miękka, w niczym nie przypomina szczoteczki używanego przeze mnie Wonderlash Oriflame lub kiedyś używanegoMasterpiece Max z MF (przypominam, Max Factor testuje na zwierzętach, w związku z czym ostatnim razem używałam go z 5 lat temu, ale już wtedy szału nie było). Generalnie plastikowe szczoteczki, które nie są odpowiednio gęste, co prawda rozczesują ładnie rzęsy, ale nie pokrywają ich wystarczającą ilością tuszu. Tarte robi to fantastycznie, przy tym nie ma mowy o posklejanych rzęsach z powodu gęstości włosia. Szczoteczka jest więc prawdziwym hitem.
Pokrycie rzęs jedną warstwą tuszu gwarantuje piękny, naturalny wygląd rzęs. Są podkreślone, pogrubione i wydłużone, a nawet podkręcone! Nie mają natomiast przerysowanego efektu. Taki efekt osiągnąć można nakładając 2, a nawet 3 warstwy tuszu. Rzęsy są bardzo mocno podkreślone, wciąż nieposklejane, podkręcone. Wersja niewodoodporna nie tworzy pod oczami efektu pandy, tylko jakby wypłukuje się z rzęs w kontakcie z wodą. Nie zauważyłam kruszenia się, nie ma także mowy o grudkach. Brak efektu owadzich nóg. Wersja wodoodporna całkiem dobrze się zmywa, tak więc i tu nie mam specjalnych zastrzeżeń. Naprawdę polecam, obecnie jest to jeden z moich tuszowych hitów.
Kolejny produkt to również liga wysokopółkowa (a przynajmniej wyższa półka). Normalna cena to około 17-20$ (co na warunki amerykańskie jest ceną jakSmashbox czy Benefit ( zarówno jeden, jak i drugi na 95% testowane na zwierzakach, więc osobiście już więcej nie tknę). Ja zakupiłam na stronie producenta podczas ogromnej wyprzedaży - 2 opakowania za 10$. Potem jednak coś mnie tknęło, żeby sprawdzić recenzje tuszu i niestety były one bardzo kiepskie. Trochę żałowałam, że dałam się skusić. Do czasu. Na początku nie używałam go za często, ponieważ zraziłam się po przeczytaniu tylu niepochlebnych recenzji. Zaczęłam więc używać go w niepogodę (bardzo wodoodporny, jeśli wodoodporność jest cechą stopniowalną :P) i po jakimś czasie zauważyłam, że tusz naprawdę nieźle sobie z moimi rzęsami radzi. Przede wszystkim, bardzo mocno je pogrubia. Zresztą, efekt na rzęsach możecie zobaczyć TU (bez użycia zalotki). Jak widać na zdjęciu, tusz nie podkręca rzęs i w sumie raczej ich nie wydłuża. Jednak zagęszczenie powoduje, że rzęsy są bardzo widoczne. Tusz ma bardzo gęstą, zbitą konsystencję. Ta obserwacja spowodowała, że przeczytałam jeszcze raz recenzje w internecie i dopiero wtedy zorientowałam się, że dotyczą one wersji niewodoodpornej, ponieważ wielokrotnie narzekano na jego bardzo wodnistą konsystencję. Tu konsystencja jest dokładną odwrotnością. Problemem jest szczoteczka - jest tradycyjna, ogromna i niełatwo się nią manewruje, zwłaszcza przy dolnej linii rzęs. Największą wadą tego tuszu jest trudność jego zmywania. Naprawdę, trzeba zmywać go 3 bardzo porządnymi środkami do demakijażu (po prawdzie przyznam się, że nie mam żadnego prawdziwego płynu dwufazowego, jednak z innymi tuszami wodoodpornymi moje normalne środki sobie radzą). Nie ma mowy o efekcie pandy, ale czasami może się coś skruszyć. Tragedii nie ma, ale efektu: wow, to są najlepsze rzęsy, jakie miałam!, też nie.
Ogólne podsumowanie: tusz jest dobry, jeden z najlepszych pod względem pogrubiania rzęs. Nie trzeba się martwić o deszcz czy łzy. Za taką cenę, w jakiej go kupiłam (5 dolców za sztukę) jest to tusz super i zdecydowanie kupiłabym go ponownie. Jednak za cenę 20$ chyba wolałabym tusz Tarte, POP Beauty albo Stili, względnie inny tusz Urban Decay. Być może zmienię zdanie po dłuższych testach, przede mną kolejne opakowanie.
Catrice The Giant to mój najnowszy (wypróbowany) nabytek w kategorii tusze dorzęs. Kupiłam, gdyż zafascynowała mnie szczoteczka. Poza tym tusz nie był wybitnie drogi (ok. 20 zł), no i był łatwo dostępny, ponieważ wystarczyło przejść się do Drogerii Natura. Kupiłam i... no cóż, zachwytów nie będzie, tusz wydaje mi się dość przeciętny. Na moich rzęsach efekt jest taki sobie - odrobinkę może i pogrubia, ale efekt jest dość lichy, wydłużać faktycznie nie wydłuża (ale nie miał, więc tu można mu darować), efekt jest 'taki o'. Jak wiele innych, niespecjalnie dobrych, tuszy. Przy 2 warstwach zaczyna się sklejanie, które nie bardzo mi się podoba. Nie jest też zbyt trwały w starciu z kropelką wody, zaczyna się mazać i wyglądać średnio elegancko. Konsystencja ok, szczoteczka za to bardzo nie poręczna.
Natomiast na obronę tuszu muszę powiedzieć, że poprosiłam także kuzynkę o przetestowanie go i stwierdziła, że jest to jeden z najlepszych tuszy, jakie miała. Pogrubia, wydłuża, dodaje objętości jej rzęsom. Z prawie niewidocznych rzęs robi prawdziwe firanki (no ale i tak po około 3 warstwach). Jest bardzo zainteresowana tym tuszem, dlatego też go ode mnie dostanie. Ja nie mam do niego nerwów.
Podsumowanie: bez zachwytów. Raczej nie kupię ponownie, bo nie widziałam efektu, o jaki mi chodzi. W zasadzie to w ogóle nie widziałam efektu. Natomiast, jak widać, są osoby, które mogą być z niego bardzo zadowolone.
To inny tusz do rzęs, który ostatnio testowałam, Catrice Lashes to Kill. Muszę powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem tego tuszu. Za całkiem przystępną cenę (także około 16 zł) otrzymujemy sensowny produkt. Rzęsy są bardzo ładnie podkreślone. Trudno mi powiedzieć czy jest to efekt pogrubienia, podkreślenia czy podkręcenia, ale efekt jest dość spektakularny. Wydaje mi się, że po prostu robi wszystko po trochu: pogrubia, wydłuża i podkręca. Można nałożyć kilka warstw i efekt jest mocniejszy, nie ma jednak sklejenia jak w przypadku The Giant. (Efekt w sumie podobny do efektu tuszu POP Beauty, ale chyba więcej pogrubienia). Natomiast zauważyłam jedną dość powżną wadę tuszu - i jest to bardzo słaba odporność na wodę. Jednego dnia popłakałam się ze śmiechu podczas damskich pogaduszek i tusz zrobił mi naprawdę zawstydzające czarne ślady pod okiem, nawet mój mąż zwrócił mi uwagę, że 'popłynęłam'. Było to dość nieproporcjonalne do ilości wody, jedna łza i duży problem. Aż nie chcę myśleć co by się stało gdyby złapał mnie deszcz.
Podsumowanie: tusz jest naprawdę bardzo fajny, jednak gdybym miała kupić go jeszcze raz, to sięgnęłabym po wersję wodoodporną. W tej wersji może być niebezpieczny dla zdrowia ludzkiego (jakiś zawał wywołać czy coś ;)
Ostatnim tuszem, o którym już zresztą kiedyś pisałam, jest POP Beauty. Dostałam go ( a właściwie 2 sztuki) w prezencie . Tusz po kilku pierwszych użyciach zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Przede wszystkim gwarantuje niesamowite wręcz wydłużenie. Rzęsy miałam pod samymi brwiami, czegoś takiego nie widziałam jeszcze nigdy. Problem polega na tym, że mnie naprawdę przydało by się odrobinę pogrubienia. Tutaj więc tusz niedomaga (oczywiście jest to tusz wydłużający, nie pogrubiający, więc obietnice producenta są spełnione w 100%). Ponieważ z natury mam bardzo długie rzęsy, tusz ten sprawia, że są odrobinę śmieszne - za długie na taką grubość. Oczywiście efekt jest, oj jest, a z tuszem pogrubiającym to już w ogóle bajka.... jednak po licho kupować tusz w oryginalnej cenie 20 dolców jeśli potrzeba mi przy tym drugiego w takiej samej cenie? Na szczęście tusz nie robi mi owadzich nóżek (nudne to wyrażenie już, wyświechtane, od dziś może będę używać pajęczych udek? ;), więc tu ma u mnie dużego plusa. Nie zauważyłam spływania podczas niesprzyjających warunków - owszem, tusz trzymać się rzęs nie będzie, jednak nie rozmaże się w paskudny sposób. Co mnie jednak strasznie w nim denerwuje to szczoteczka. Wszystko fajnie, dobry kształt, poręczna, dobra do manewrowania, odpowiednia gęstość... i klops. Nie wiem czemu, ale na szczoteczce wciąż zbierają się (bądź doklejają) małe włoski. Nigdy mi się takie coś jeszcze nie zdarzyło i bardzo mi się to nie podoba, zwłaszcza że sam tusz jest naprawdę niezły A szczoteczka po prostu nie przystaje jakością do reszty (domyślam się, że te włoski odpadły po prostu od szczoteczki, po czym się na niej 'osiedliły'. Popatrzcie sami na zdjęcie:
Dla małego testu - porównania, poprosiłam kuzynkę o wypróbowanie. To, co ten tusz zrobił z jej rzęsami to czysta poezja. Cóz za firany! Dlatego zdecydowałam, że druga sztuka tuszu powędruje do niej - efekt na rzęsach naprawdę jest tego wart.
Tusz ma też prześliczne opakowanie, ale chwilowo nie dysponuję zdjęciem.
Z tuszy drogeryjnych, które zdążyłam już zakupić w Polsce, zostały mi jeszcze do przetestowania:
# Multi Action Smokey Eyes (miałam różową i byłam bardzo zadowolona),
# tusz Wibo (taki w fioletowym opakowaniu),
# tusz Kobo Soft Brown
Mam nadzieję, że wkrótce (pewnie za ok. 3 miesiące ;) dodam kolejną porcję mini recenzji.
To tyle dziś ode mnie. Sugestie, zażalenia, wnioski? ;)
Dziś w szranki stają tusze wysokopółkowe (Urban Dacay) z tuszami z drogerii (Catrice). Nie do końca wiem co powiedzieć o firmie POP Beauty, ponieważ cenę ma porównywalną z cenami
Typowy już dla mnie element recenzji tuszu do rzęs, czyli porównanie szczoteczek. The Giant z Catrice oczywiście zainteresowała mnie szczotą. Przez ten wabik ją kupiłam. Tarte i drugi tusz Catrice mają dość podobne szczoteczki w kształcie, z tym że szczoteczka Tarte jest plastikowa i bardzo gęsta, lepiej radzi sobie z rozczesywaniem rzęs.
Na pierwszy rzut pójdzie tusz Tarte, a dokładnie jego dwie próbki, które pokazywałam w innej notce (klik). Dwie próbki kosztowały mnie 10$ (plus podatek), czyli tak mniej więcej 30zł (normalnie ceny jednego pełnowymiarowego tuszu to około 17-20$, czyli prawie 60 zł). Tusz nie jest tani, ale jest naprawdę fantastyczny. Szczoteczka z bardzo zbitym włosiem (plastikowym) jest zadziwiająca miękka, w niczym nie przypomina szczoteczki używanego przeze mnie Wonderlash Oriflame lub kiedyś używanego
Pokrycie rzęs jedną warstwą tuszu gwarantuje piękny, naturalny wygląd rzęs. Są podkreślone, pogrubione i wydłużone, a nawet podkręcone! Nie mają natomiast przerysowanego efektu. Taki efekt osiągnąć można nakładając 2, a nawet 3 warstwy tuszu. Rzęsy są bardzo mocno podkreślone, wciąż nieposklejane, podkręcone. Wersja niewodoodporna nie tworzy pod oczami efektu pandy, tylko jakby wypłukuje się z rzęs w kontakcie z wodą. Nie zauważyłam kruszenia się, nie ma także mowy o grudkach. Brak efektu owadzich nóg. Wersja wodoodporna całkiem dobrze się zmywa, tak więc i tu nie mam specjalnych zastrzeżeń. Naprawdę polecam, obecnie jest to jeden z moich tuszowych hitów.
Kolejny produkt to również liga wysokopółkowa (a przynajmniej wyższa półka). Normalna cena to około 17-20$ (co na warunki amerykańskie jest ceną jak
Ogólne podsumowanie: tusz jest dobry, jeden z najlepszych pod względem pogrubiania rzęs. Nie trzeba się martwić o deszcz czy łzy. Za taką cenę, w jakiej go kupiłam (5 dolców za sztukę) jest to tusz super i zdecydowanie kupiłabym go ponownie. Jednak za cenę 20$ chyba wolałabym tusz Tarte, POP Beauty albo Stili, względnie inny tusz Urban Decay. Być może zmienię zdanie po dłuższych testach, przede mną kolejne opakowanie.
Catrice The Giant to mój najnowszy (wypróbowany) nabytek w kategorii tusze dorzęs. Kupiłam, gdyż zafascynowała mnie szczoteczka. Poza tym tusz nie był wybitnie drogi (ok. 20 zł), no i był łatwo dostępny, ponieważ wystarczyło przejść się do Drogerii Natura. Kupiłam i... no cóż, zachwytów nie będzie, tusz wydaje mi się dość przeciętny. Na moich rzęsach efekt jest taki sobie - odrobinkę może i pogrubia, ale efekt jest dość lichy, wydłużać faktycznie nie wydłuża (ale nie miał, więc tu można mu darować), efekt jest 'taki o'. Jak wiele innych, niespecjalnie dobrych, tuszy. Przy 2 warstwach zaczyna się sklejanie, które nie bardzo mi się podoba. Nie jest też zbyt trwały w starciu z kropelką wody, zaczyna się mazać i wyglądać średnio elegancko. Konsystencja ok, szczoteczka za to bardzo nie poręczna.
Natomiast na obronę tuszu muszę powiedzieć, że poprosiłam także kuzynkę o przetestowanie go i stwierdziła, że jest to jeden z najlepszych tuszy, jakie miała. Pogrubia, wydłuża, dodaje objętości jej rzęsom. Z prawie niewidocznych rzęs robi prawdziwe firanki (no ale i tak po około 3 warstwach). Jest bardzo zainteresowana tym tuszem, dlatego też go ode mnie dostanie. Ja nie mam do niego nerwów.
Podsumowanie: bez zachwytów. Raczej nie kupię ponownie, bo nie widziałam efektu, o jaki mi chodzi. W zasadzie to w ogóle nie widziałam efektu. Natomiast, jak widać, są osoby, które mogą być z niego bardzo zadowolone.
To inny tusz do rzęs, który ostatnio testowałam, Catrice Lashes to Kill. Muszę powiedzieć, że jestem pod dużym wrażeniem tego tuszu. Za całkiem przystępną cenę (także około 16 zł) otrzymujemy sensowny produkt. Rzęsy są bardzo ładnie podkreślone. Trudno mi powiedzieć czy jest to efekt pogrubienia, podkreślenia czy podkręcenia, ale efekt jest dość spektakularny. Wydaje mi się, że po prostu robi wszystko po trochu: pogrubia, wydłuża i podkręca. Można nałożyć kilka warstw i efekt jest mocniejszy, nie ma jednak sklejenia jak w przypadku The Giant. (Efekt w sumie podobny do efektu tuszu POP Beauty, ale chyba więcej pogrubienia). Natomiast zauważyłam jedną dość powżną wadę tuszu - i jest to bardzo słaba odporność na wodę. Jednego dnia popłakałam się ze śmiechu podczas damskich pogaduszek i tusz zrobił mi naprawdę zawstydzające czarne ślady pod okiem, nawet mój mąż zwrócił mi uwagę, że 'popłynęłam'. Było to dość nieproporcjonalne do ilości wody, jedna łza i duży problem. Aż nie chcę myśleć co by się stało gdyby złapał mnie deszcz.

Podsumowanie: tusz jest naprawdę bardzo fajny, jednak gdybym miała kupić go jeszcze raz, to sięgnęłabym po wersję wodoodporną. W tej wersji może być niebezpieczny dla zdrowia ludzkiego (jakiś zawał wywołać czy coś ;)
Dla małego testu - porównania, poprosiłam kuzynkę o wypróbowanie. To, co ten tusz zrobił z jej rzęsami to czysta poezja. Cóz za firany! Dlatego zdecydowałam, że druga sztuka tuszu powędruje do niej - efekt na rzęsach naprawdę jest tego wart.
Tusz ma też prześliczne opakowanie, ale chwilowo nie dysponuję zdjęciem.
Z tuszy drogeryjnych, które zdążyłam już zakupić w Polsce, zostały mi jeszcze do przetestowania:
# Multi Action Smokey Eyes (miałam różową i byłam bardzo zadowolona),
# tusz Wibo (taki w fioletowym opakowaniu),
# tusz Kobo Soft Brown
Mam nadzieję, że wkrótce (pewnie za ok. 3 miesiące ;) dodam kolejną porcję mini recenzji.
To tyle dziś ode mnie. Sugestie, zażalenia, wnioski? ;)