Trochę mnie nie było. O matko, co to się u mnie nie działo. Ponieważ jednocześnie się douczam, jak i pracuję na uniwerku, ostatnie 2 tygodnie to był koszmar. Przede wszystkim dlatego, że miałam 3-dniowy, 10-godzinny egzamin ;) No a przed egzaminem miałam zajęcia ze studentami. Ale jest też pozytyw takiej sytuacji. Na przykład taki, że uwielbiam moich studentów i zajęcia z nimi.
Ale ale moje miłe panie, co zrobił Linusiaczek po egzaminie? Ano oczywiście poszedł się odstresować na zakupach ;) Ale tak naprawdę to wracam do Was z kilkoma przemyśleniami dotyczącymi kosmetyków w ogólności, a przede wszystkim kupowania kosmetyków.
Na co zwracam uwagę przy wyborze kosmetyków?
1. Na to czy są testowane na zwierzętach. Jeśli ewidentnie są albo są podejrzani, to u mnie idą do odstrzału, momentalnie tracę zainteresowanie.
2. Zapach. Od jakiegoś czasu zwariowałam na punkcie zapachów. Lubię różnorodnośc oraz fakt, że poprawiają mi humor, traktuję je jako swoistego rodzaju aromateriapię :)
3. Na stosunek ceny do jakości. Cena ceną, kosmetyk może być bardzo tani i bardzo dobry (i chwała mu za to!), jak na przykład nieśmiertelne cienie sypkie Stardust MySecret, albo drogi. Jeśli jego jakość jest naprawdę wyróżniająca się spośród kosmetyków, które jestem w stanie dostać w sensowniejszej cenie, to jestem gotowa zapłacić za niego więcej.
4. Coraz częściej zwracam uwagę na skład (cholerny wizaż ;) !). Jeśli kosmetyk ma dobry jakościowo skład, jestem skłonna zapłacić za niego więcej, a także wybaczyć mu inne braki.
5. Opakowanie, aleeee.... Zazwyczaj nie daję się nabierać na sam fakt, że opakowanie jest git albo że jest fatalne, więc nie kupię. W zasadzie coraz częściej wybieram opakowania nadające się do recyclingu. Kurka wodna, po co mi piękne opakowanie dupiastego (przepraszam za wyrażenie) kosmetyku? Ostatnio w oko wpadły mi minimalistyczne opakowania Stili:

6. Wbrew temu co się wydaje, nie jestem minimalistką. (Matko, co ja gadam, przecież to chyba widać już na pierwszy rzut oka, że nie jestem, a ja tu o pozorach minimalizmu... Linus, wyśpij się). Nie i kropka. Nie przeszkadza mi to, że kupię kolejne opakowanie szamponu pomimo że w szafce stoją dwa. Szampon zużyję, nie widzę w tym nic złego. O ile nie są to szampony, jak ja to nazywam, imperium zła ;) a więc pewnych torturujących zwierzaki firm, to nawet się cieszę jak mogę je wesprzeć moim skromnym wydatkiem. No bo większość kosmetyków kupuję tak czy siak na promocjach.
Czy to znaczy, że jestem dziwna?
Apropos stosunku ceny do jakości to jakiś czas temu gotowa byłam kupować tylko pomadki firm drogeryjnych. Pomadki to pomadki, w końcu i tak się je w ciągu dnia zjada. (No chyba że czlowiek nie chce się faszerować chemią jak kurczak na hormonach, ale to inna kwestia). No ale ostatnio odkryłam to cudeńko: mianowicie pomadki Urban Decay (dostałam próbkę do zakupu):

Kurcza, jest różnica. Zdecydowana różnica. I w tym jak się taką pomadkę nakłada, i w tym jak się ją czuje (bądź jej nie czuje) na ustach, w tym jak wygląda i jak długo się trzyma. Mmm. No ale potestuję zanim zrecenzuję.
Na koniec - prezent od małża z okazji rocznicy jako mały bonus :) Kupił chłop bo miałao napisane z tyłu, że nietestowane na zwierzętach. Czy naprawdę nietestowane - to oczywiście śledztwo w toku ;) No ale fakt, że chciało mu się sprawdzać zasługuje na pochwałę. Jak na razie wrażenia z używania zestawu bardzo pozytywne.

Postaram się do Was wrócić jak najszybciej z kilkoma ciekawymi notkami, ale zobaczymy jak to dokładnie pójdzie. Buziak dla wszystkich :)