Idą święta, wraz z nimi Nowy Rok, a Nowy Rok pociąga za sobą postanowienia. No albo wyrzuty sumienia. Dziś chciałabym Wam trochę opowiedzieć o tym dlaczego w tym razem nie mam żadnych postanowień noworocznych.
Powód? Banalny. Tym razem naprawdę udało mi się osiągnąć w tym roku wystarczająco dużo, żeby nie musieć sobie niczego obiecywać na Nowy Rok. Zadziwiające, ale to wszystko udało mi się osiągnąć trochę tak jakby... przez przypadek. No to zaczynamy.
Po pierwsze mała historia o tym jak schudłam, po raz pierwszy w życiu, przez przypadek. A może nie tyle przez przypadek, co bez intencji schudnięcia a doprowadzenia mojego zdrowia do normalnego stanu. Tak się składa, że mam problemy zdrowotne, które postanowiłam nieco podreperować zdrową dietą. Bo nie wiem czy o tym mówiłam, ale mam cukrzycę. Cukrzyca i stresujący tryb życia nie idą zbyt dobrze w parze, a ponieważ miałam w tym semestrze dodatkowe obowiązki na uczelni, postanowiłam wziąć byka za rogi. Tym oto sposobem wpadła nam w rękę pierwsza książka z serii flat belly diet (nie ta co na zdjęciu, ale z tej serii). Mąż zobowiązał się gotować (dzięki Bogu, bo sama nie znoszę) 4 razy dziennie lekkie posiłki, postanowiliśmy zastosować się do rad w książce - m.in. codziennie chodzić na krótnie, półgodzinne spacery. Efekty diety przerosły moje najśmielsze oczekiwania.
Po pierwsze, cukry zrobiły się piękne, po prostu piękne. Po drugie, dieta była naprawdę pyszna. Przepisy są kolorowe i apetyczne, wciągnęliśmy w nią nawet innych członków rodziny. Wszyscy ją pokochali. Po trzecie, poprawił mi się stan paznokci i włosów a także generalna ilość energii i samopoczucie. Po czwarte - i tu nastąpił szok - schudliśmy z mężem w półtora miesiąca bez wysiłku, bez efektu jojo i bez stresu ok 6cm w pasie. W efekcie kupiliśmy z mężem 3 kolejne książki z tej serii z przepisami i wszystkie uwielbiamy.

Czego mnie ta dieta nauczyła?
- nie ma nic gorszego niż paranoja dietowa, stawianie sobie celów (tyle muszę schudnąć bo tak!), odmawiania sobie wszystkiego, rezygnowania z masła, ziemniaków czy pieczywa, bo tak trzeba i wcinania cięgle owoców i warzyw. Posiłki muszą być zrównoważone, ale sycące, inaczej prędzej czy później każdy się zniechęci
- odchudzanie ruchem? świetnie, jeśli ktoś ma czas. Ja nie mam. Przepisany w książce ruch - pół godziny spaceru, ale codziennie i lekkie ćwiczenia na mięśnie ok 10 min 3 razy w tygodniu zrobiły więcej niż moje poprzednie wygłupy z zamęczaniem się ruchem
- nie zapominajcie o orzechach, pestkach, słoneczniku, oleju sojowym, oliwie z oliwek, tłuszczu z avocado i gorzkiej czekolady. Tłuszcz jest niezbędny, żeby nie czuć się głodnym, ale to oczywiście zależy od tłuszczu. 2 łyżki słonecznika do potraw wybogacą ich smak i zapewnią brak wilczego głodu między posiłkami. Trochę czekolady do posiłku sprawi, że nie będziemy łaknąć namolnie słodyczy i wcinać ich po zakończeniu diety. A oliwa z oliwek jest świetna do podmażenia niektórych potraw.
- posiłki powinny mieć ok 400 - 450 kcal (nic dziwnego, że nigdy nie wytrzymałam na diecie jak moje miały 200 kcal!), jedzone nie rzadziej niż co 3-4h i powinno być ich 4. Wraz z ruchem nie ma szans nie schudnąć.
- Na diecie o diecie nie powinno się myśleć. Schudnięcie powinno być efektem przejścia na zdrowy tryb życia, nie kolejne morderczego planu. Ja nawet nie miałam w domu lustra, o tym, że schudłam tak wiele dowiedziałam się dopiero z reakcji otoczenia
- jedzenie powinno być zróżnicowane, ciekawe, kolorowe, sprawiające radość. Pokochałam miłością płomienną afrykańską zupę orzechową i makaron z kabaczkami ( a ponoć ich nie lubię?), a także deser czekoladowo ' czereśniowy w tortilli. To wszystko na diecie! Na diecie jedliśmy też potrawy chińskie, indyjskie, japońskie, afrykańskie tylko oczywiście odpowiednio zmodyfikowane. Dieta może być zmodyfikowana odpowiednio dla wegetarian, myślę, że nawet dla wegan.
To był mój krok 1 do metamorfozy. Teraz krok 2.
Zachęcona zmianą w mojej sylwetce i pozytywnymi reakcjami postanowiłam zapuścić wreszcie paznokcie. Wiem wiem, że nie są idealne, ale nie od razu Kraków zbudowano :)
Efekty zapuszczana po ok. 2 miesiącach:


Pierwszy raz w życiu pomalowałam też paznokcie na bordowy kolor! (ale o tym nie w tej notce)
Krok 3: makijaż
Popracowałam nieco nad makijażem. Być może wkrótce pokażę Wam nawet pierwsze efekty. Przyjrzałam się co mi pasuje a co nie. Pokombinowałam z eyelinerem, kredką, kreskami, cieniami, różami. No ale o tym dokładnie później.
Krok 4:
Na fali tych wszystkich zmian zafarbowałam też włosy, pilnując, żeby przy tym o nie dbać odżywkami i olejkami (farba, której użyłam to nietestowany na zwierzętach
Revlon).
Któregoś dnia przyszłam do pracy (po kilku dniach przerwy) i dostałam TONę komplementów. Naprawdę, masę. Jak nie komentarz, to zaciekawione spojrzenie. Było warto? Było. Tym bardziej, że nie było to ani trudne, ani nawet specjalnie zaplanowane. Ot tak, samo wyszło. Przyszło wraz ze zmianą nastawienia do samej siebie, niezajadania smutków i cieszenia się życiem.