Saturday, December 31, 2011

Szczęśliwego!



Picture by Rosen Georgiev.

Szczęśliwego Nowego Roku kochani. życzę wszystkim spełnienia ukrytych (bądź nigdy nieukrywanych) marzeń, sukcesów w pracy, miłości, prawdziwych Przyjaciół i nieulegania kosmetykowej manii :) Niech moc będzie z Wami!

Widzimy się już wkrótce :)

Friday, December 30, 2011

China Glaze 630 Avalanche

Jak już mówiłam ostatnio, zabrałam się wreszcie za paznokcie i obecnie mogę je już amlować, chociaż wciąż nad nimi pracuję. Mój obecny lakierowy faworyt:

a) w słońcu:





b) w cieniu:



Bardzo mi się podoba ten fioletowostalowy odcień. Kolor jest bardzo wszechstronny (jak na moje potrzeby), pasuje do czerni, fioletów, szarości i nawet niektórych odcieni niebieskiego. Wybaczcie odpryśnięty lakier na moim kciuku, zdjęcie zrobiłam po malowaniu mieszkania, nieco bezmyślnie, zapominająac, że mogą być szkody w nawierzchni paznokcia ;)

Zimowe rozweselacze

Była mowa o prezencie znalezionym pod choinką, a dzisiaj czas na prezenty, które zrobiliśmy sobie sami (albo, jak to mawiają niektórzy, prezenty od poświątecznej wyprzedaży ;):

Mój numer jeden, czyli kubełek:



i dobrej jakości herbatka (jak to mówi mój luby: hippisowska, w zgodzie z naturą, produkowana lokalnie, pochodząaca ze Sprawiedliwego Handlu, z ekologicznej uprawy i inne tego typu sprawy:



Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę porządnie zacząć dnia bez kubka (albo dwóch!) porządnej herbaty. W zasadzie to nie mogę go także zakończyć ani przeżyć bez herbaty ;) Sklepy tu mają naprawdę porządny wybór herbat przeróżnej maści, aromatu, jakości i smaku, w związku z czym na szczęście! człowiek nie musi ograniczać się do badziewnej, produkowanej masowo i wciskającej nam marketingową papkę herbaty typu Lipton czy Tetley. Inne herbaty się aż tak nie reklamują (bądź nie reklamują sie wcale), za to bronią się jakością. Często też posiadają certyfikaty, które są dla mnie wskazówką przy zakupie.

Dla przykładu tu stwierdzenie o ekologiczności samych saszetek:

,

a tu cała masa innych certyfikatów:



Znaczek w środku jest znaczkiem Fair Trade, czyli oznaczeniem, że herbata pochodzi ze Sprawiedliwego Handlu. Osoby zainteresowane Sprawiedliwym Handlem zapraszam tu: Sprawiedliwy Handel, chociaż myślę, że wkrótce pojawi się ode mnie notka na blogu, przybliżająca nieco ideę tego ruchu.

Na koniec coś dla wielbicieli Charliego Browna i Snoopiego:




Prawda, że opakowanie jest słodkie? Tym razem jednak muszę powiedzieć, że dałam się nabrać na opakowanie no i niestety jakość produktu pozostawia wiele do życzenia. Ale przynajmniej ładnie wygląda ;)

No to do następnego razu!

Thursday, December 29, 2011

Smashbox Be Discovered 2011 Limited Edition Holiday Palette



Lipiec 2015: Smashbox ponownie został umiesczony na liście Pety jako firma nie testująca na zwierzętach.

My tu sobie gadu gadu, a sterta kosmetyków rośnie ;)

Jednym z wydarzeń choinkowych pierwszej ligi był smashboxowy prezent pod choinką - prawdziwe cudeńko tych świąt. Smashbox postarał się w tym roku bardzo bardzo, poza tą paletą, nota bene największą, wypuścił także osobną, mniejszą paletkę cieni plus eylinerów Click you are it i zestaw błyszczyków w bardzo przystępnej cenie 29$. Jednak z całej tej trójcy zdecydowanie najbardziej podpasował mi mój prezent.



Be discovered zawiera:

- 45 cieni do powiek
- 9 eyelinerów w kremie
- 3 róże
- 1 puder brązujący
- 2 rozświetlacze
- 6 błyszczyków
- 4 mini pędzelki

Powiem szeczerze, że jest to jedna z tych palet, w przypadku której samo patrzenie sprawia przyjemność. Na jednej ze stron wyczytałam, że jest ona zdecydowanie piękniejsza w rzeczywistości niż na jakimkolwiek zdjęciu, jakie można znaleźć w internecie i trudno się z tym nie zgodzić. Przyznam szczerze, że sama jeszcze jej nie próbowałam, na razie trzymam ją w opakowaniu i wyciągam po to tylko, by na nią popatrzeć.





Cała paletka jest niesamowicie wszechstronna, zawiera w zasadzie większość produktów niezbędnych przy makijażu twarzy; pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że zawiera ich nadmiar. Wybór kolorów jest na tyle ogromny, że w zasadzie już przy jej otwieraniu lekko wpadam w panikę.



Smashbox się postarał i za nas wykonał brudną robotę grupowania kolorów. Mamy więc mniejsze grupy kolorystyczne: kolory ciepłe, naturalne i chłodne. Ponoć także 3 najbliższe kolory w rzędach pogrupowane są tak, by ładnie wyglądać na oku. Jednym słowem projekt jest idiot - proof ;), stworzony z myślą zarówno o świrach makijażowych, jak i początkujących.

Niestety nie używałam jej jeszcze, więc nie mogę powiedzieć czy bym ją polecała czy nie, na pewno jednak cieszy oko. No i jednak jest to Smashbox - po Smashboxie nie spodziewałabym się totalnego badziewia, aczkolwiek wysokopółkowym firmom także zdarza się wypuścić kosmetyki średnie. Paletka jest piękna i całkowicie doceniam ją jako prezent, jednak nie wiem czy sama bym sobie ją kupiła. Głównie dlatego, że nie mam pojęcia czy będę umiała używać ją w całości - a jeśli nie będzie używana w całości to po co mi tego tyle? ;)

P.s. Na koniec taka mała uwaga: wiem, że moje znaki wodne są jakieś niedorobione ostatnio, nie mam pojęcia co się stało z moim programem ostatnio, ale wypluwa z siebie coś takiego. Zapewniam Was jednak, że zdjęcia wykonane są przeze mnie. Jeśli coś nie jest mojego autorstwa to zawsze staram się zamieścić autora :)

Wednesday, December 28, 2011

Stany a Stany: różne oblicza

Dzisiaj trochę z innej beczki czyli kilka zdjęć i nic więcej.

Często spotykam się ze zdaniem Amerykanów, że jak wyjadą za granicę i mówią, że są ze Stanów, to Europejczycy od razu myślą, że z Nowego Jorku albo z Los Angeles. Od bidy uznają też Boston, Seattle i Chicago. Bo dla większości Europy Stany to wielkie drapacze chmur i eksluzywne sklepy i wygląda to mniej więcej tak:



albo tak:





albo chociaż tak:




lub tak:





Kiedy tak naprawdę Stany to 2 wybrzeża i masa powierzchni pomiędzy! Stany mogą być piękne, zachwycająace, dołujące, deprymujące, ekscytujące, malownicze. Chcę Wam teraz pokazać różne oblicza Stanów, często nieznane Europejczykom. Wszytskie zdjęcia zostały zrobione przeze mnie podczas wielu podróży po Stanach, nie wyrażam zgody na ich kopiowanie i powielanie. Jeśli chcesz użyć zdjęcia bez znaku wodnego do własnych celi, proszę napisz do mnie i zapytaj :)


Np. bezkresne drogi:



Krajobrazy pustynne, królujące w południowej części kraju:










lub malownicze zbiorniki wodne:



i Parki Narodowe:








Oczywiście, obok tego masa małych miejscowości, mniej lub bardziej deprymujących i nie kojarzących nam się ze Stanami ani trochę. Nie ma to jak zróżnicowanie, co?

Przemyślenia noworoczne

(Picture by Nutdanai Apikhomboonwaroot )

Przemyślenia.

Popatrzyłam dziś na moje wszystkie kosmetyczne prezenty świąteczne (a było tego, oj, było), kosmetyki, które sama sobie kupiłam, kosmetyki kupione wcześniej, wszystko co mi się w ciągu tego roku nazbierało, popatrzyłam... i wzięło mnie na głębsze myśli. Naprawdę lubię kosmetyki i naprawde chciałam sie podzielić ze światem moimi nowymi odkryciami kosmetycznymi, tym bardziej że jestem jednak w mniejszości ludzi używających kosmetyków nietestowanych na zwierzętach. Poza tym blogowanie lubię, jest w tym coś ekshibistycznego, ale wciągającego. W tym roku dużo się u mnie wydarzyło - skończyłam kolejne studia magisterskie, tym razem w Stanach, pracowałam na uczelni, zaczęłam zarabiać. Powoli zmieniłam swoje preferencje kosmetyczne, skierowałam się bardziej ku droższym, bardziej luksusowym markom.

Ale niestety blogowanie jest dość niebezpieczną zabawą bo łatwo się wciągnąć. A tu jeszcze coś nowego, a to fajne, a tu promocja, o a tu jakaś super hiper limitowanka - a sterta kosmetyków rośnie. Wszystko fajnie jeśli się jest jakoś związanym ze światkiem kosmetycznym, dla wizażystek, kosmetyczek, maniciurzystek, właścicielek sklepów, ba, nawet osób kochających wizaż jest to zapewne przednia zabawa. Ale dla przeciętnej osoby, której zależy na tym, żeby się tylko się trochę makijażem bawić, robi się to trochę bezsensowne po jakimś czasie. Bo mi niepotrzebny blichtr, ciągłe nowe zakupowe szaleństwa i stosy produktów, których i tak nie będę używać. A tak ani się obejrzałam, a mam 6 nieotwartych tuszy do rzęs, obecnie około 8 palet do makijażu, 4 perfumy droższych marek i nawet nie chcę myśleć ile tańszych, a pojedynczych cieni, szminek, błyszczyków, róży czy przeróżnej maści kremów i mydeł to już nawet boję się liczyć.

I tego chyba sobie życzę: nie ulegać manii reklamy (bo internet to przecież też często niewiele więcej niż forma reklamy) i nie dać się zwariować. Bo w hobby nie ma nic złego, o ile nie zaczyna opanowywać i sterować moim życiem.

Friday, December 23, 2011

Wesołych!

U mnie na blogu dziś bardzo bardzo świątecznie. Pierwszy raz w życiu będę miała święta z taką pompą i zadęciem. Normalnie stara baba i się cieszy jak dziecko ;) Ten czas spędzam u teściów, chciałam Wam dziś pokazać jak wygląda taki dość tradycyjny amerykański dom podczas świąt. Poza tym pora na świąteczne TAGi, do których zaprosiła mnie Kotwilka (http://kotwilka.blogspot.com)- śliczne dzięki, akurat się wkręciłam w klimat!

Ready For Christmas! :))

1. Ulubiony świąteczny film
National Lampoon's Christmas Vacation (1989) - W krzywym zwierciadle: Witaj, święty Mikołaju. Zawsze tarzam się ze śmiechu jak go (po raz setny) oglądam, bo jest taki prawdziwy! Nie ma to jak święta w rodzinnej atmosferze ;)

2. Ulubiony świąteczny kolor?
Czerwony i może złoty też

3. Ubierasz się odświętnie czy spędzasz święta w piżamie?

To zależy, w zeszłym roku spędziłam je w piżamie w snieżynki i czapką św. Mikołaja na głowie ;) W tym roku świąteczny obiad będzie nieco bardziej tradycyjny i spędzony z większą ilością ludzi, to i przystroić by się jakoś wypadało :)

4. Jeśli w tym roku mogłabyś kupić prezent jednej osobie, to kto to by był?

To pytanie jest okropne! Ja w tym roku zakupiłam tonę prezentów całej rodzinie w Polsce, wysłałam nawet paczkę do mojej najbliższej przyjaciółki w UK i kupiłam też prezenty rodznie tu, więc wybranie czegoś dla tylko 1 osoby byłoby bardzo ciężkie. No ale pewnie wybrałabym męża ;)

5. Otwierasz prezenty w Wigilię czy w świąteczny poranek?

Do tej pory zawsze w Wigilię, aleeee... w Stanach nie obchodzi się Wigilii, święta trwają 1 dzień i jest to 25 XII i wtedy właśnie otwierane są prezenty.

6. Czy kiedykolwiek zbudowałaś domek z piernika?

Nie, ale tym razem zamierzam, jest to bardzo amerykańska tradycja :)

7. Co lubisz robić podczas przerwy świątecznej?

Wstyd się przyznać, ale od jakiegoś czasu gadam na necie ze znajomymi, dla których nie miałam za dużo czasu, no i teraz także siedzę "przy stole" z rodziną z Polski - stawiają laptopa na moim miejscu przy stole i tym sposobem uczestniczę w rozmowie :D

8. Jakieś świąteczne życzenia?

W tym roku chciałabym się zaklimatyzować w nowym miejscu. I mieć możliwość przylecenia do Polski w Nowym Roku...

9. Ulubiony bożonarodzeniowy zapach?

Cynamon i ciasteczek korzennych - mniam!

10. Ulubione świąteczne jedzenie?

Hmm... do tej pory chyba barszcz z uszkami, ale co będzie teraz to nie wiem.


Tag nr 2: Pięć noworocznych kosmetycznych postanowień:

1. Przestanę nałogowo wciąż próbować nowe kosmetyki i nowe firmy kosmetyczne, zwłaszcza jeśli mam już podobne kosmetyki, ale innej firmy. Nie będę się dawać nabierać na ciągle nowe promocje. W tym roku naprawdę zaszalałam z tym i był to chyba jedyny taki rok.


2. Podobnie do Kotwilki - łapy precz od twarzy!!

3. Utrzymam moje paznokcie i nie zacznę ich obgryzać. Nie po to tyle na nie pracowałam.

4. Doprowadzę do porządku paznokcie u stóp. Jestem z nimi fatalna - skubię, bawię się nimi, drapię dookoła, no dramat po prostu. Moje stopy wyglądają koszmarnie. Czas z tym skończyć.

5. Filtry. Naprawdę, jestem okropna. Mieszkałam przez 2 lata w klimacie niemalże tropikalnym i nie mogłam się nigdy smusić do regularnego stosowania nawet w lecie. Naprawde nad tym popracuję!


W takim razie sama do zabawy przy obu tagach zapraszam:

1. Sorbeta
2. Braworkę
3. Wiwierkę
4. Wszystko co mnie zachwyca :)

A teraz słówko o amerykańskich przyzwyczajeniach. Wiedzieliście, że typowe amerykańskie candy canes (te cukierkowe laseczki czerwono-białe) są miętowe?! Padłam jak spróbowałam! Ponieważ tradycyjne candy canes są miętowe, miętowy smak i zapach są kojarzone z tradycyjnymi świętami. świętokradztwo! :D Ale wyjaśnia to czemu w niektórych miejscach można zamówić kawę miętową w okolicy świąt ;)

Kolejną rzeczą są tzw. gingerbread men - czyli cisteczka korzenne w kształcie ludzików. Również typowa rzecz świąteczna - co można zobaczyć m.in. w domowych dekoracjach.

W świątecznym domu nie może także zabraknąć typowych skarpet świątecznych. Z wrażenia wysłałam parę do Polski! :)

Jakieś ciekawe świąteczne tradycje, którymi chcielibyście się podzielić? :)

Thursday, December 22, 2011

o przeprowadzce słów kilka


Kochani, po pierwsze witam wszystkich nowych Obserwatorów i pozdrawiam starych (w sensie dawnych!) :) Bardzo mi miło wszystkich witać w moich skromnych progach.

Tyle Wam ostatnio smęciłam o przeprowadzce, że postanowiłam opisać wrażenia w kilku słowach. Więc po pierwsze, przeprowadzam się z 1 wzbrzeża na drugie i jazda w poprzek Stanów trwała 5 dni. Po drugie, zrobiliśmy sobie z Małżem malusią jednodniową wycieczkę - prezent i odbiliśmy trochę od trasy do Wielkiego Kanionu. Po trzecie, tyle można by o sposobie podróżowania w Stanach powiedzieć, że chyba zacznę nową serię o podróżach na moim drugim blogu (o emigracji na wesoło). Tu tylko pragnę napomknąć, że kilka zakupów kosmetycynych także okazało się niezbędnych w drodze i mam trochę do opowiedzenia o nich. Także wiem już co kosmetycznego dostanę pod choinkę od Małża i przez tę wiedzę mało się dziś (ekhem ekhem) nie posikałam ze szczęścia ;) No ale o prezentach PO świętach ;)

No to dziś notka nieco inniasta, bo zdjęcia z gatunku podróżniczych.

Wszystkie zdjęcia są zrobione przeze mnie, a nie skradzione z netu (de facto z dzisiaj). W Wielkim Kanionie było pieruńsko zimno, ale bardzo klimatycznie i świątecznie. I zobaczcie co udało nam się sfotografować po drodze - odrobinę dzikiej zwierzyny!



Zdjęcie może wydawać się nieprawdopodobne, ale biorąc pod uwagę fakt, że w Wielkim Kanionie obowiązuje zakaz polowania i że grasują w nim pumy, z dwojga złego rogacizna woli ludzi niż szpony drapieżników - wcale ale to wcale im się nie dziwię ;)Szczerze mówiąc są one tak przyzwyczajone do ludzi, że spokojnie sobie łażą między szlakami.

A tu jeszcze małe zdjęcie z Arizony - słynne wiejące pustkami amerykańskie bezdroża. Czasami da się nie zobaczyć cywilizacji przez wiele wiele mil. Szczerze mówiąc martwi mnie tak modne ostatnio wszechobecne krytykanctwo USA. Nie żeby nie mieli oni nic za uszami - co to to nie. Problem polega na tym, że często krytykują ludzie, którzy o USA nie mają zielonego pojęcia, coś usłyszą, coś przecztają albo, nie daj boże, spędzą tu miesiąc i myślą, że wiedzą jak tu każdy żyje. Prawda jest taka, że Stany to jest ogroooomny kraj i każde z 50 ich części ma odrobinę inną kulturę, nierzadko ludzi, nawyki, kuchnię, akcent, mieszankę kulturową, problemy. Swoją drogą, wiedzeliście, że Stany są 2 razy większym krajem od całej Europy? (bez Rosji).
Przeciętny Stan jest wielkości europejskiego państwa. To tak jak słyszę, że Europa to czy Europa tamto to zawsze umieram ze śmiechu. Na przykład ponoć Europejczycy są niesamowicie tolerancyjni. I niesamowicie do przodu. I większość z nich jest niewierząca. Albo np. zalegalizowaliśmy trawę. Hmmm, taaaak? A to ci heca! A tak serio to Amerykanie są równie winni generalizowaniu co Europejczycy. I tak samo u nas z niewiedzą. Kto wie, ten wie, ale przeciętny Europejczyk pojęcia zielonego nie ma gdzie jest Oklahoma czy którakolwiek Dakota, a rozmowa o np. Charlotte doprowadza ich do wywracania oczami.
No dobra, przestaję marudzić, obiecuję. W powietrzu unosi się już powoli magia świąt i, szczerze mówiąc, totalnie mi się udzieliła. Wkrótce odpowiem też na swiątecznego TAGa, który przywędrował ode mnie z bloga kotwilki, nie zabraknie też kilka notek o kosmetykach.

Chyba też czas na podsumowanie (u mnie nietestowanego na zwierzętach) kosmetycznego roku 2010, co? Swoją drogą, już od prawie 2 lat nie używam kosmetyków testowanych na zwierzętach, czas szbko leci, nie ma co! A na razie pozdrawiam Was i do usłyszenia (poczytania)!

Wednesday, December 14, 2011

Metamorfoza w półtora miesiąca? Oczywiście! Czyli jak schudłam przez przypadek.

Idą święta, wraz z nimi Nowy Rok, a Nowy Rok pociąga za sobą postanowienia. No albo wyrzuty sumienia. Dziś chciałabym Wam trochę opowiedzieć o tym dlaczego w tym razem nie mam żadnych postanowień noworocznych.

Powód? Banalny. Tym razem naprawdę udało mi się osiągnąć w tym roku wystarczająco dużo, żeby nie musieć sobie niczego obiecywać na Nowy Rok. Zadziwiające, ale to wszystko udało mi się osiągnąć trochę tak jakby... przez przypadek. No to zaczynamy.

Po pierwsze mała historia o tym jak schudłam, po raz pierwszy w życiu, przez przypadek. A może nie tyle przez przypadek, co bez intencji schudnięcia a doprowadzenia mojego zdrowia do normalnego stanu. Tak się składa, że mam problemy zdrowotne, które postanowiłam nieco podreperować zdrową dietą. Bo nie wiem czy o tym mówiłam, ale mam cukrzycę. Cukrzyca i stresujący tryb życia nie idą zbyt dobrze w parze, a ponieważ miałam w tym semestrze dodatkowe obowiązki na uczelni, postanowiłam wziąć byka za rogi. Tym oto sposobem wpadła nam w rękę pierwsza książka z serii flat belly diet (nie ta co na zdjęciu, ale z tej serii). Mąż zobowiązał się gotować (dzięki Bogu, bo sama nie znoszę) 4 razy dziennie lekkie posiłki, postanowiliśmy zastosować się do rad w książce - m.in. codziennie chodzić na krótnie, półgodzinne spacery. Efekty diety przerosły moje najśmielsze oczekiwania.
Po pierwsze, cukry zrobiły się piękne, po prostu piękne. Po drugie, dieta była naprawdę pyszna. Przepisy są kolorowe i apetyczne, wciągnęliśmy w nią nawet innych członków rodziny. Wszyscy ją pokochali. Po trzecie, poprawił mi się stan paznokci i włosów a także generalna ilość energii i samopoczucie. Po czwarte - i tu nastąpił szok - schudliśmy z mężem w półtora miesiąca bez wysiłku, bez efektu jojo i bez stresu ok 6cm w pasie. W efekcie kupiliśmy z mężem 3 kolejne książki z tej serii z przepisami i wszystkie uwielbiamy.



Czego mnie ta dieta nauczyła?
- nie ma nic gorszego niż paranoja dietowa, stawianie sobie celów (tyle muszę schudnąć bo tak!), odmawiania sobie wszystkiego, rezygnowania z masła, ziemniaków czy pieczywa, bo tak trzeba i wcinania cięgle owoców i warzyw. Posiłki muszą być zrównoważone, ale sycące, inaczej prędzej czy później każdy się zniechęci

- odchudzanie ruchem? świetnie, jeśli ktoś ma czas. Ja nie mam. Przepisany w książce ruch - pół godziny spaceru, ale codziennie i lekkie ćwiczenia na mięśnie ok 10 min 3 razy w tygodniu zrobiły więcej niż moje poprzednie wygłupy z zamęczaniem się ruchem

- nie zapominajcie o orzechach, pestkach, słoneczniku, oleju sojowym, oliwie z oliwek, tłuszczu z avocado i gorzkiej czekolady. Tłuszcz jest niezbędny, żeby nie czuć się głodnym, ale to oczywiście zależy od tłuszczu. 2 łyżki słonecznika do potraw wybogacą ich smak i zapewnią brak wilczego głodu między posiłkami. Trochę czekolady do posiłku sprawi, że nie będziemy łaknąć namolnie słodyczy i wcinać ich po zakończeniu diety. A oliwa z oliwek jest świetna do podmażenia niektórych potraw.

- posiłki powinny mieć ok 400 - 450 kcal (nic dziwnego, że nigdy nie wytrzymałam na diecie jak moje miały 200 kcal!), jedzone nie rzadziej niż co 3-4h i powinno być ich 4. Wraz z ruchem nie ma szans nie schudnąć.

- Na diecie o diecie nie powinno się myśleć. Schudnięcie powinno być efektem przejścia na zdrowy tryb życia, nie kolejne morderczego planu. Ja nawet nie miałam w domu lustra, o tym, że schudłam tak wiele dowiedziałam się dopiero z reakcji otoczenia

- jedzenie powinno być zróżnicowane, ciekawe, kolorowe, sprawiające radość. Pokochałam miłością płomienną afrykańską zupę orzechową i makaron z kabaczkami ( a ponoć ich nie lubię?), a także deser czekoladowo ' czereśniowy w tortilli. To wszystko na diecie! Na diecie jedliśmy też potrawy chińskie, indyjskie, japońskie, afrykańskie tylko oczywiście odpowiednio zmodyfikowane. Dieta może być zmodyfikowana odpowiednio dla wegetarian, myślę, że nawet dla wegan.

To był mój krok 1 do metamorfozy. Teraz krok 2.

Zachęcona zmianą w mojej sylwetce i pozytywnymi reakcjami postanowiłam zapuścić wreszcie paznokcie. Wiem wiem, że nie są idealne, ale nie od razu Kraków zbudowano :)
Efekty zapuszczana po ok. 2 miesiącach:





Pierwszy raz w życiu pomalowałam też paznokcie na bordowy kolor! (ale o tym nie w tej notce)

Krok 3: makijaż

Popracowałam nieco nad makijażem. Być może wkrótce pokażę Wam nawet pierwsze efekty. Przyjrzałam się co mi pasuje a co nie. Pokombinowałam z eyelinerem, kredką, kreskami, cieniami, różami. No ale o tym dokładnie później.

Krok 4:

Na fali tych wszystkich zmian zafarbowałam też włosy, pilnując, żeby przy tym o nie dbać odżywkami i olejkami (farba, której użyłam to nietestowany na zwierzętach Revlon).

Któregoś dnia przyszłam do pracy (po kilku dniach przerwy) i dostałam TONę komplementów. Naprawdę, masę. Jak nie komentarz, to zaciekawione spojrzenie. Było warto? Było. Tym bardziej, że nie było to ani trudne, ani nawet specjalnie zaplanowane. Ot tak, samo wyszło. Przyszło wraz ze zmianą nastawienia do samej siebie, niezajadania smutków i cieszenia się życiem.

Tuesday, December 13, 2011

Sucha skóra zimą? Nie ma mowy!

Powoli zbliża się sezon grzewczy. Co prawda u mnie dziś około 15 stopni, ale generalnie było już kilka dni kiedy temperatura sięgnęła wartości jednocyfrowach. Oczywiście od razu odczuła to moja skóra.

Co robić? Na całe moje nieszczęście należę do osób, które balsamów nie znoszą organicznie, pomimo tego, że konsekwentnie wciąż próbuję nowych w nadzieji, że któryś wreszcie trafi w mój gust, po czym zazwyczaj znów odkładam go na półkę. Tym razem jednak znalazłam coś, co działa niezawodnie i co nie przeszkadza mi na skórze ani trochę - jest to olejek migdałowy.



Problemem z olejkiem migdałowym jest jego zapach. Po nałożeniu go na skórę czuję się trochę jak kurczak na rożnie - no a przynajmniej tak pachnę. Jako osoba mająca swego rodzaju bzika na punkcie zapachów postanowiłam pobawić się zwykłymi olejkami eterycznymi, mieszając je z olejkiem migdałowym i nakładając taką miksturę na ciało po kąpieli. Efekt? Skóra jest miękka, delikatna, nawilżona, pachnąca. Uwielbiam ten efekt, jaki daje olejek migdałowy. Kolejnym plusem jest to, że można regularnie kombinować z zapachem - wszystko dozwolone. Wanilia, czekolada, truskawka, lawenda, drzewo sandałowe, pomarańcza, róża, sosna - no czego tylko dusza zapragnie. Tradycyjnie zaczęłam od pomarańczy z grejpfrutem, ale następnym razem chyba pokombinuję z czymś innym. Poniżej zdjęcia olejków, których obecnie używam z Aura Cacia.



Może macie jakieś mieszanki olejków eterycznych godnych polecenia? Wszelkie propozycje bardziej niż mile widziane! Smiley

A Wy? Próbowałyście kiedyś porządnie się naolejować po kąpieli? ;)

Monday, December 12, 2011

Coraz bliżej święta!

Czujecie nastrój świąteczny? ja wyjątkowo w tym roku zaczęłam go odczuwać bardzo wcześnie. Ponieważ n uczelni kończy się semestr akademicki (jest krótszy w Stanach), jestem prawie wolna. W świat poszło też sporo kartek świątecznych i drobnych upominków. Powoli zawitała i u nas zima (rozumiana jak temperatury bliższe 10 stopni, no ale zawsze to zima, ogrzewanie poszło w ruch). Moja pielęgnacja także się zmieniła. Powoli nadchodzi też czas na podsumowanie kosmetycznego roku 2011, co? :)

Dzisiaj notka dość szybka, pomiędzy pakowaniem walizek a pisaniem projektu. Chwilowo dość mocno zaangażowana jestem w bardzo ciekawy projekt o metaforach w języku polskim, nimieckim i angielskim. Niestety, pracowity semestr uniemożliwił mi wcześniejsze rozpoczęcie projektu, w związku z tym mam teraz dość sporo roboty. Chciałam Wam się jednak pochwalić małym drobiazgiem, który niedawno został zostawiony przez kuriera - prawdziwa gratka dla wielbicielek kosmetyki naturalnej:



Suki jest jedną z tych firm, której kosmetyków w zwykłych cenach na pewno nie odważyłabym się kupić o ile wcześniej nie postradałabym zmysłów. Dlatego też kiedy zobaczyłam ich kosmetyki w moim ulubionym internetoym outlecie, postanowiłam chwycić okazję. Problemem jest to, że strona internetowa wysyła swoje przesyłki z ogromnym opóźnieniem - na swoją przesyłkę musiałam czekać ponad miesiąc. Ponieważ jednak zostało mi to obwieszczone z góry, nie mam im tego za złe.

W zestawie znajdują się 3 rodzaje pielęgnacyjnych produktów do ust:
- bezbarwny
- w kolorze sugarberry pot
- w kolorze wineberry kiss

oraz lusterko i mały pędzelek.

Zestawu miałam na razie okazję użyć tylko raz. Pierwsze wrażenia - uczta dla ust. Balsam otula usta przyjemną mniełką i naturalnym owocowym zapachem. Dokładniejsza recenzja po dłuższym używaniu :)

Na koniec jeszcze zdjęcie składu i króliczka The Leaping Bunny.




Wrócę jak tylko czas pozwoli, mam Wam naprawdę mnóstwo rzeczy do pokazania i do poopowiadania! :) A tymczasem zaszywam się w moim projekcie.

Wednesday, December 7, 2011

Notka kosmata ;)

No, przyznawać się, ile z Was myślało, że chodzi o jakieś niegrzeczne myśli, hę? :P Ponieważ ja miałam na myśli oczywiście włosy :P

Kochani, wybaczcie przedługą nieobecność na blogu - spowodowana była ona nawałem, naporem, przygniatającą masą nauki i obowiązków, których zresztą jak dotąd nie udało mi się jeszcze całkowicie wykończyć - ale przynajmniej najcięższe już za mną.

Na początek kilka faktów. Za niecałe 2 tygodnie się przeprowadzam i znów na jakiś czas zniknę. Podczas mojej nieobecności popełniłam zakupy ;) Tym oto sposobem niedługo pojawią się na blogu pierwsze zdjęcia i recenzję kilku nowych produktów nowych firm, między innymi super duper hiper naturalnej i w 100% cruelty - free firmy Suki oraz 100% Pure - firm, których w normalnych cenach w życiu nie odważyłabym się kupić. Pojawi się też - miejmy nadzieję - kilka recenzji kosmetyków (m.in. lakierów do paznokci).

Wczoraj wylałam ostatnią kropelkę z mojego szamponu Organix, niniejszym zakańczając chwilowo moją przygodę z nim. Pora by chyba coś o nim powiedzieć.



Tak wygląda buteleczka. Od razu powiem, że szampon nie jest tani i, pomimo, że kupiłam go na promocji, wciąż swoje kosztował (zdaje się w normalnej cenie koło 7-8$, ja zapłaciłam 6. Szampon ma wspaniały kokosowy zapach.



Teraz uwaga, uważnym wpadło na pewno w oko, że szampon reklamuje się jako niezawierający SLSów (without sulfates), ale na pierwszym planie w składnikach ma tajemniczo brzmiący Disodium Laureth Sulfosuccinate. Zrobiłam mały wywiad odnośnie tego składnika i oto co znalazłam:

- Disodium Laureth Sulfosuccinate to nie to samo co Sodium Lauryl Sulfate albo jakikolwiek -Sulfate
- największa róznica polega na tym, że malutkie cząsteczki SLSów mogą wnikać w skórę, powodując podrażnienia, natomiast cząsteczki DLS są większe i nie noszą takiego ryzyka
- na stronie http://kittenish.onsugar.com/Disodium-Laureth-Sulfosuccinate-vs-Sulfates-6216981 znalazłam także informacje, zgodnie z którymi stężenie DLS w szamponach ORganix wynosi ok 20%, jest więc o połowę niższe niż stężenie SLSów w normalnym droderyjnym szamponie
- DSL może być stosowany w szamponach reklamujących się jako szampony bez SLSów, są to bowiem, pomimo mylącej nazwy, calkowicie różne składniki

Ok, teraz coś o szamponie samym w sobie. Ma on bardzo gęstą konsystencję, która sprawia, że trudno go wydobyć z butelki oraz rozprowadzić na włosach. Prawdę mówiąc czasami go nawet dobrze trochę rozwodnić, używany w sposób bez rozwodnienia jest niewydajny. Prawie zawsze nakładałam za dużo produktu.

Co do samego szamponu... nie jest to na pewno produkt dla każdego. Od razu muszę powiedzieć, że sama od zawsze nienawidziłam szamponów z sylikonami, z tym że nigdy nie wiedziałam co to jest takiego, czego w tych szamponach nie znoszę. Wszystkie szampony typu Fructisy, Timoteie, Pantene i inne takie doprowadzały mnie dos zewskiej pasji z jednej prostej przyczyny - powodowały, że moje wlosy wydawały się oklapnięte. Nigdy nie mogłam mieć dłuższych włosów kiedy używałam drogeryjnych szamponów, bo zawsze wyglądały smętnie - zdrowo, ale smętnie. Zwisały mi wokoło głowy ;) Kiedyś przez przypadek umyłam włosy mydłem w płynie zamiast szamponem... i od tego czasu niekiedy decydowałam się na taki krok jeśli już byłam zdesperowana. Od kiedy odkryłam szampony bez silikonów postanowiłam - to jest to! Włosy faktycznie wydają się inne w dotyku, takie twardsze i sztywniejsze, ale w moim przypadku jest to ratunek dla ich wyglądu. Poza tym mogę wreszcie używać normalnej odżywki na włosy bez strachu że po pół dnia będą przetłuszczone.

Tak też jest z tym szamponem. Szampon używałam z odżywką Alba Botanica albo zmywałam nim olejek Amli - i takie combo na włosach było moim wybawieniem. Włosy były puszyste, wyglądało jakbym miała ich bardzo dużo i były bardzo grube. Natomiast mogą być problemy z ich rozczesaniem, dlatego odżywka po tym szamponie jest niezbędna. Muszę powiedzieć, że jak dla mnie jest to szampon bardzo dobry, niemal idealny. Włosy są po nim takie, jakie zawsze chciałam - grube, puszyste, nie przetłuszczają się, natomiast zdaję sobie sprawę, że osoby z włosami puszącymi się, suchymi bądź plączącymi się raczej nie będą z niego zadowolone.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...